sobota, 19 lutego 2011

Użeranie się z zajęciami oraz... botellón musi być! ;)

Ubiegły tydzień minął pod znakiem układania planu zajęć. Okazuje się, że wybór odpowiednich przedmiotów to nie taka prosta sprawa. Najfajniejsze (i najłatwiejsze) przedmioty bowiem na ogół się pokrywają. Także często okazuje się, że wybrane przez nas zajęcia to straszna nuda (np. historia kompozycji w architekturze.. nie dało się wysiedzieć) i znowu wszystko trzeba zmieniać. Wygląda na to, że powoli Moniaxowi udaje się ułożyć w miarę możliwy i znośny plan - niech koledzy i koleżanki architekci z Polski spojrzą, czym my się tutaj będziemy zajmować :D Normalnie przedmioty rodem z ASP:

Kolor w przestrzeniach publicznych (to będzie chyba robienie plakatu. Pani prowadzącej podobno każda abstrakcja się podoba także no stress :P), Rzeźba i otoczenie urbanistyczne, czyli jak student architektury ma zdobyć potrzebne ECTSy? Odpowiedź: rzeźba ma ich aż 7,7 :D (prowadzona jest ponadto przez superowego pana Hobbita - tak go nazywają bo ma bokobrody fajne), Rysunek odręczny (tak, tak, już w czwartek będziemy rysować walencjański rynek!), Opracowanie graficzne budynku (czyli rysowanie istniejącego budynku w cadzie) oraz PROJEKT WŁAŚCIWY. A projektować będziemy oczywiście zabudowę wielorodzinną. Tadaaa. Oczywiście w międzyczasie może udamy się na jakieś zajęcia z języka hiszpańskiego, chociaż ktoś bardzo inteligentny ułożył plan tak, że hiszpański się ze wszystkim pokrywa : ))) Ponadto erasmusi mówią na ten przedmiot mierda. Tłumaczyć nie będę.

Wydarzenia minionego tygodnia można opisać w wielkim skrócie. Wypiliśmy dużo kawy (no 60 eurocentów sztuka, no), spotkaliśmy kilka Polek, które na każdym kroku recenzowały nam poszczególne przedmioty. Z lekcji hiszpańskiego Moniax został brutalnie wyrzucony (no może nie tak brutalnie), ponieważ, jak to ujęła pani Marisa "NIE JEST PANI MATRYKUŁOWANA". A "matrykuły" nie mogę uzyskać póki co, ponieważ mój hiszpański jest zbyt dobry i muszą być miejsca dla leszczy. :))) Próbowałam jednak dalej w uroczy sposób:
- A mogę posłuchać?
- NIEEEEEEEEEEEEEEE.

:/ Bądź tu uprzejmą.

Zaowocowało to tym, że opuściłam salę, machając na cały ten hiszpański ręką i rozpoczęłam poszukiwania wyjścia z budynku (Hiszpanie mają naprawdę słabą organizację). Skończyło się uruchomieniem alarmu przeciwpożarowego. Na szczęście nie wyniknęło z tego nic gorszego niż rozbawione spojrzenia walencjańskich studentów oraz potępiające kiwanie głową pana strażnika. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie, wzruszyłam ramionami i wycofałam się za róg budynku. Na szczęście groźny pan mnie nie gonił.

Na rzeźbie rzeźbiliśmy ze styropianu. Na ogół nie przepadam za rzeźbą, ale tutaj może będzie trochę lepiej. Pan Hobbit (który ostatnio stwierdził, że jakoś tak dużo Polaków przewija się przez jego zajęcia :D) wywnioskował z obserwacji (naszych zdezorientowanych min), że pewnie nigdy nic nie rzeźbiliśmy (co nie jest prawdą, ale czasem lepiej to przemilczeć), więc obrzucił nas kawałkami styropianu, pokazał niezbędne przyrządy (np. odkurzacz do odkurzenia SIEBIE z drobinek styropianu) i stwierdził, że mamy wyrzeźbić to, co chcemy w ramach przygotowania do ćwiczenia właściwego. Abstrakcja, nieabstrakcja, człowiek, pół człowieka, cokolwiek. Wyrzeźbiłam straszne dziwadło. Na szczęście pan Hobbit mnie nie wyśmiał, tylko mówił coś tam, że "ta powierzchnia jest zbyt podobna i przewidywalna". Nie ma to jak uwielbiane przeze mnie korekty z rzeźby! W tym miejscu pozdrawiam krakowskich profesorów rzeźby i te ich "proszęęę rzeźbić muuuuzykę". Z tymże tutaj jest to dodatkowo korekta z rzeźby PO HISZPAŃSKU. No nic, pouczę się nowych wyrażeń w stylu "muzyka formy" albo "tworzymy muzykę, nie instrument".

W środę nie poszliśmy na projektowanie. Już się zaczyna. :P

A czwartek i piątek to już praktycznie weekend. Pomachamy trochę ołówkami w jakimś ciepłym miejscu w Walencji w ramach rysunku odręcznego i adioooos. ;P

W czwartek oczywiście miejsce miał botellón. Zdaje się, że już mamy stałą botellońską ekipę :P Parę epizodów niżej fociaki.

Ale przed botellonem odbyła się jeszcze krótka wycieczka do centrum, tym razem ROWEREM MIEJSKIM! Tak, wreszcie karta doszła pocztą! Rower miejski to świetna sprawa, pod warunkiem, że człowiek kojarzy mniej więcej, gdzie są stacje. Darmowe jest tylko pół godziny, potem trzeba zmienić rower. Już oczywiście Moniax wisi miastu 0,50 euro, bo się w porę nie ogarnął ze stacją. No bywa.

Plaza de la Virgen




Poniżej walencjański rowerek miejski, który pomógł nam ogromnie w szybkim przemieszczaniu się po mieście. Szukanie sklepu z chińczykiem, który sprzedałby nam wino, było tego wieczora nie lada wyzwaniem. Na szczęście ostatecznie udało się go znaleźć ;) Musicie bowiem wiedzieć, że w Hiszpanii po 22 alkoholu się już nie sprzedaje. Jedynym ratunkiem jest wcześniejsze zaopatrzenie się w pożądane napoje bądź odnalezienie sklepu chińczyka :D


Walencja jest dość dużym miastem, ale o dziwo bardzo często wpada się tu na znajomych. Oto nasi kumple z Włoch Claudio i Simone, którzy też wybierali się na botellón.


00:00 to dla Hiszpanów wczesna pora. Ludzi ni mo...


...ale o pierwszej już się robi gęsto.

 
Grecja i Węgry :)
 

:) Niemcy i...? Oj tam, nie pamiętam.


 Grecja, Węgry, Polska i Niemcyyy.


A obok proszę bardzo, Jonas i Johannes z Niemiec. Już ich znamy.


 ;)
 

Komplecik.


Niko pozuje.


:D


Kto zrobi dziwniejszą pozę.

  
 I na pożegnanie:


Po botellónie chcieliśmy udać się do jakiegoś baru czy coś, ale właściwie na nic nie mogliśmy się zdecydować. Skończyło się na przydługim spacerze i powrotem na Benimaclet. Pracowity czwartek dobiegł końca!

Dzisiaj mamy natomiast pracowitą sobotę. ;)))))) Andy robi kolację, a Jose ma urodziny! Zatem póki co, adios!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz