Dnia 1 lutego pogoda okazała się fantastyczna! A jak pogoda jest fantastyczna, można robić jedną rzecz. Iść na plażę! Tym razem Moniax nie zapomniał o bateriach do aparatu :P Co było również fajne to fakt, że na plaży było mi cieplej niż w centrum (a to się rzadko zdarza). Jadę ze zdjęciami od razu, a co :P
Nie wiem co to jest, ale fajny rytm.
Palmy :)
W oddali port.
Duuuuże plaże.
Z drugiej strony plaży mamy zabudowę.
Jest fala.
Tu pan fotograf montuje scenografię.
W całej Walencji takich "zabawek" jest mnóstwo. Służą głównie jako place zabaw dla dorosłych :D Niektórzy korzystają z nich jak z hamaków.
Punkt widokowy i czytelniczy.
Jakiś taki fajny kadr.
Jogging, czyli ulubiona rozrywka valencianos. W oddali jednego widać.
Tu macham do Polski.
Tu już dotarłam do portu.
Ciepło aż tak nie jest, fale nie są zbyt tak duże, ale surfować, jak widać, da się!
Kolejny kocurro.
W Walencji w każdy niemal kadr wkrada się palma. Nawet w porcie. :)
Już niedługo Moniax wbija w te góry. :P
Z plaży ruszyłam do centrum, by sfotografować je za dnia i obejrzeć to, czego jeszcze nie widziałam wcześniej. Skoczyłam również do knajpy w stylu McDonalds. Nawet przy składaniu zamówienia musiałam odbyć śmieszną rozmowę z panem z Kolumbii czy skądś tam (nie pamiętam dokładnie, ale akcent tak ciężki do zrozumienia, że musiała to być jakaś odległa część świata). Zadawał mi pytania w stylu "ile kosztuje samolot do Polski? Ooo, tak tanio? Polecę!" i tak w kółko, myślałam, że już nigdy kurczaka nie dostanę. :P
Poniżej foty z centrum.
Ratusz:
Plaza de Toros!
Ogródek.
Ooo, jakaś nowocześniejsza architektura.
I już Walencja robi się złota. Poniżej zarzucam fotami z miasta i tyle, bo co tu pisać, jak człowiek łazi i wzdycha tylko. No to na razie, do książek!
Jedno z miejsc, które barrrrdzo mi się spodobało.
Miasto nocą.
Plaza de la Virgen i młodzi grający na bębnach:
Na mieszkaniu zaraz będzie irlandzko-polsko-niemiecko-hiszpańsko-holenderska kolacja, więc kolejna notka zaraz po :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz