Piątek rozpoczął się bardzo leniwie (wam też się wydaje, że to coś na kształt bloga zamienia się w dziennik? ;D Cóż. Póki nie mam zajęć ani gitary - MAM CZAS. No, ok, powiedzmy, że mam). Wstałam o godzinie 14. O 15 zjadłam śniadanie. Przeprowadziliśmy długą i wesołą rozmowę w salonie (bo nikomu nic innego nie chciało się robić). Aleks opowiadał jak to poszedł do biblioteki i nic nie zrobił. Ariel stwierdził, że moje śniadanie jest jak obiad. :D Jurema grała w Farmville. No tak dłużej nie mogło być. A jak tak dłużej nie może być - musi być PLAŻA. No bo co innego można robić, jak pogoda jest letnia? :P
Wyskoczyliśmy z Aleksem z domu i wskoczyliśmy w tramwaj.
Na morzu tym razem mamy nie surferów, ale ŻAGLÓWKI.
Panowie również łowią ryby, co chyba jest trochę hardkorowe.
Jest piątek, a zatem na plaży dużo ludzi. Całkiem fajne zdjęcie poniżej (każdy tutaj robi swoje ;))
"Dawaj japonesa, strzelę Ci fotkę"
Kawka przy klimatycznej kawiarence obowiązkowo.
No przecież muszę wejść na ten hamak :P (Moniax podbija świat - wersja obrazkowa).
Tu już mam trochę stracha (to tylko się wydaje, że jest nisko).
Placyk w moim barrio. Kierujemy się do Mercadony (następnego dnia będziemy jeść argentyńskie mięcho w walencjańskiej wiosce, czyli carne asada, a zatem trzeba kupić wino).
Po kilku godzinach odpoczynku razem z Karolem wybieramy się na imprezę do Waldemara :D
Nie ma co się rozpisywać. Impreza to impreza ;) Jak by to powiedział Karol: "Dobrzeeeeeee!"
Bardzo sympatyczne towarzystwo.
;)))
Formuła 1 Band.
Jakaś taka klątwa Włochów :D Tutaj Iacopo i Fabio.
Impreza od kuchni.
Okupujemy czyjś motor...
No i tyle. Wróciliśmy do domu dość wcześnie, bo już jutro... CARNE ASADA ARGENTINA! No i wypadałoby się wyspać.
Trzymać się wesoło! Bo chyba już po sesji, nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz