czwartek, 30 czerwca 2011

Czerwcowej podróży część trzecia - Pamplona, Logroño, Laguardia i Zaragoza

Ufff, przed państwem część trzecia! Chyba już Wam nawet ciężko nadążyć :D Ale co tam. Zapraszam do lektury :P

Po wyjeździe z San Sebastian kręciliśmy się oczywiście nocą po wybrzeżu w celu znalezienia jakiegoś ustronnego miejsca na nocleg, oczywiście koniecznie ze wspaniałym widokiem na ocean. Mieliśmy dodatkowo wielkie szczęście - nie dość, że miejscówkę mieliśmy fantastyczną to jeszcze trafił nam się ...prysznic! :D Poniżej widzicie właśnie Stacha wracającego z porannego mycia :P


Trochę widoczków dla pokazania jakież to człowiek podróżujący z nami ma widoki podczas prysznica (taka reklama, po prostu wiecie, trzeba podróżować z NAMI! :D)


Miejsce parkingowe dla prawdziwych milordów :P


Skałki świetnie służą jako ukrycie przy przebieraniu :P


Tutaj nasz prysznic (z ciepłą wodą! :D)


A tu miejsce, w którym poprzedniej nocy urządziliśmy sobie nocny piknik (oraz istny przegląd piosenki polskiej) ;P


Kasia podaje śniadanie.


Ruszamy do Pamplony!


A tam oczywiście pomniki z bykami, bo właśnie z tej gonitwy byków (encierro) słynie Pamplona. Święto zwie się San Fermin (sanfermines) i odbywa się każdego roku od 6 do 14 lipca.


Wszystko musimy zbeszcześcić :P



A Milord to już w ogóle :P


Ruszamy pod Plaza de Toros. Tutaj właśnie byczki kończą swój bieg przez miasto ;)


Mozaika na ściance.


Dzieciaki czekają aż Moniax zrobi fotki osiedla, na którym projektuje zabudowę mieszkaniową :P Taki tam niedokończony projekt z poprzedniego semestru do oddania we wrześniu. Tak się szczęśliwie złożyło, że udało się tą Pamplonę odwiedzić, to i szybką analizę terenu można było zrobić ;)


Byczkowe akcenty na każdym kroku.


Ruszamy na stare miasto.


A tam urocze kamieniczki ;)


Przechodzimy przez ładny rynek.


Co ładniejszym kamienicom strzelamy fotki ;)


I zagłębiamy się w miasto.



Architektura nawet ciekawie się prezentuje.



Zaglądamy do słynnej potężnej cytadeli z XVI wieku.


A we wnętrzu same trawniki.


No i oczywiście rzeźby :P Hiszpanie po prostu nie umieją inaczej. Ale przynajmniej rzeźbiarze mają pracę :P


Czasem się trafi jakieś przypadkowe artystyczne ujęcie.


I ruszamy dalej w zabytkową część miasta.






Milordy uroczo wloką się z tyłu ;)


Docieramy do katedry (XV wiek, a poduczcie się trochę :P)


Elementy osiemnastowiecznej fasady projektu Ventury Rodrigueza. Szastam wiedzą.


Krużganki klasztorne z XIII i XIV wieku. :D


Requiem Mozarta!


Na pożegnanie z Pamploną - jeszcze jeden rzut oka na rynek, tym razem ze słonecznym niebem.


Wpadamy do Logroño w prowincji La Rioja, w którym gości nas prawie-rodzina Kasi ;)) Jest to niewielkie miasteczko, które, oprócz wielkich ilości rozlewanego wina, słynie również z tego, że odwiedzają je pielgrzymi podczas wędrówki do Santiago de Compostela.

Pielgrzymkowy symbol i noga Milorda ;)



Logroño to małe, ale urocze i zadbane miasteczko.




Jak zawsze trafiamy na uliczną fiestę :P


Zuzia na pierwszym planie, na drugim rodzice Zuzi, Stachu, Milord i Kasia ;)


Gra słów. Generalnie chodzi o to, że kiedy będziecie pielgrzymować przez Camino de Santiago, zajadać będziecie tapas.


Uwaga, pielgrzym!


Beczki służą jako stoliki na wino i tapas.


Uliczne grajki.


Przeurocza Zuzia, która po hiszpańsku mówi lepiej od nas :P


Odwiedziliśmy kilka barów, a w każdym zjedliśmy tapas i oczywiście piliśmy wino :P Na tym dzień się kończy!


Następnego dnia z samego rana ruszamy do maluteńkiego miasteczka Laguardia, które słynie z tego, że ma kilkaset metrów szerokości, mur z każdej strony, a dookoła otacza ją krajobraz górsko-bodegowy (a bodega do nic innego jak winiarnia). Jedziemy do niej mijając charakterystyczny dla La Riojy krajobraz.



Tu już zaczynają się winiarnie, które są wszędzie dookoła ;) Szkoda, że do żadnej nie mieliśmy czasu zajrzeć.


Jesteśmy w Laguardii. Na wstępie ciekawa rzeźba ;)


Jest to malutka mieścinka o wyjątkowym charakterze. Kiedyś mówiono mi, że prawdziwą Hiszpanię można odkryć tylko w Andaluzji. Teraz się nie zgadzam, prawdziwą Hiszpanię odkryliśmy w Laguardii! :D



Poniżej możecie zobaczyć krajobraz rozciągający się z miasteczka. 


Szykuje się jakaś uliczna fiesta. ;P No jak inaczej mogłoby być :P


Urocze kamieniczki.


Tutaj doszłam na południowy kraniec miasteczka. Z północnego jakieś tam pięć minut :P


Na każdym rogu WINO. ;)


Uliczki wyludnione, bo fiesta odbywa się na jednym skrzyżowaniu :P


Wszystkie klatki schodowe mają taki sam specyficzny wygląd.


Fiesta rozpoczęta!


...ale my fiestę mamy gdzieś. Czas posmakować trochę wina :P



I znowu, tym razem w innej knajpce. Wino znakomite!


...ale też szybko bierze ;)


Zdjęcie pozowane z krajobrazem z winiarniami ;) Bo warto takie mieć :P


A tutaj Igor :D


Przed wyjazdem ruszamy jeszcze do małego parku na skraju miasteczka.




Ostatnim przystankiem naszej podróży jest Zaragoza. Zajeżdżamy najpierw na dworzec kolejowy, który przyciąga nas swoją ciekawą architekturą.


Gdy docieramy do centrum (i wreszcie znajdujemy miejsce parkingowe) jest już ciemno. Szkoda, że nie zobaczyliśmy Zaragozy za dnia, jako że okazała się ona pięknym miastem.




Wędrujemy przez miasto i docieramy do starszej jego części.





Główny plac okazał się ogromny i imponujący, a bazylika Nuestra Señora del Pilar z czterema wieżami i jedenastoma kopułami widoczna w tle wprost przytłacza swą monumentalnością





Plac zawiera ponadto mnóstwo pomników i rzeźb (już nikogo ten przesyt nie dziwi :P).


Bazylika.





Uliczka poprzeczna do placu tętni życiem.


Cóż za kompozycja z Milordem :P


Ostatnie ujęcie na katedrę i zmykamy dalej.


Mijamy kościółek z krzywą wieżą.


Wędrujemy dalej przez piękną Zaragozę ;)




Plaza de Toros.


Oraz ostatni punkt naszej wizyty w Zaragozie - El Palacio de La Aljafería (XI wiek), czyli najokazalszy budynek mauretański poza Andaluzją.



To tyle, moi mili :P Opuściliśmy Zaragozę późno w nocy, a nad ranem byliśmy już w Walencji. Wycieczka była fantastyczna, spontaniczna i dzika :P Robiliśmy co chcieliśmy, nigdzie nam się nie spieszyło. Może tylko trochę pokrzywiły nam się plecy od tego spania w samochodzie, ale warto było ;) Ze smutkiem zawiadamiam, że to już była prawdopodobnie nasza ostatnia wycieczka (no, nie licząc tych, które odbędą się w przyszłe wakacje :D). Nastał lipiec i każdy erasmus wie, co to oznacza. Powroty i powroty. Ale nie smucimy się, jeszcze trochę czasu spędzimy wspólnie i tym się zawsze można pocieszyć. Pozdrowienia z upalnej Walencji, w której ostatnio (a dokładnie wczoraj 3 lipca), wreszcie spadł deszcz. ;) Hasta luego!