Witam wszystkich! W dzisiejszym odcinku relacja z jakże spontanicznego wypadu do Barcelony! Strachy bowiem (w składzie Staszek, Rafał i Ola) od dłuższego czasu wybierali się do owego miasta i we wtorek ruszyli w drogę, jednak długo bez nas (Milorda i Moniaxa) nie wytrzymali (na co wskazują setki telefonów o jedenastej w nocy) i swą miłością zmusili nas do wpakowania się w autobus o drugiej nad ranem i tak oto w środę o poranku byliśmy już z nimi :P
Poniżej głównie fotorelacja jako że fotek jest milion :)
Barcelona ma jak widać swoje valenbisi. Ale z nazwą to oni nie poszaleli. Jak to brzmi: BICING :P
Ogórek.
Widzieliście kiedyś taki hostel? No milordzie.
Co my żeśmy odpierdzielali z tym hostelem to ręce opadają. :P Na szczęście szefostwo wyluzowane :P
Przyjechaliśmy i od razu jak się cieszą. :D:D
Kościółek w barrio gótico. Przyznam, że byłam w Barcelonie po raz trzeci, ale owo barrio gótico zwiedziłam po raz pierwszy i wszem i wobec ogłaszam, że jest to jedna z najładniejszych części tego miasta.
Ruszamy w miasto przez Ramblę. Nawet jeśli pogoda lekko deszczowa (legenda głosi, że to Strachy przynoszą deszcz, a jak wyjeżdżają - wraca słońce :P) i tak wszyscy zadowoleni.
Ruszamy na słynny targ.
Kręcimy też mnóstwo filmików. Oto jeden z aktorów pierwszoplanowych.
Takie tam przebieranki w jednym sklepiku :P Tutaj chyba dzióbdziób.
This is Sparta?
Po prostu Stachu jak zwykle najlepiej :D
Na słynnym targu słodycze sprzedają chyba jacyś niespełnieni artyści.
Mega chupa chupsy!
Śniadanie, którego nie powstydziłby się sam Adam Małysz. Bagietka z bananem!
Staliśmy się w Barcelonie maniakami oliwek.
Chłopaki lekko skrępowani.
Wpadamy do Hard Rock Cafe, czyli tak zwanego obowiązkowego punktu turystycznego w Barcelonie, a tam jakie gitary... ;)
I jakie perkusje!
Milord nie chce zdjęcia, ale te oliwki uwiązane do torby (haczyk na złodziei) to musicie zobaczyć ;)
Barcelona w obrazkach.
Casa Battló. I pomyśleć, że jeszcze parę miesięcy temu katowali mnie egzaminami z tego! :P
Kominy w Casa Mila.
I trochę detali.
Staszek fotoreporter zostaje na tyłach.
Wpadamy do kawiarenki a tam lustro.
Obowiązkowo croissanty, piwko i bombony!
Wyruszamy dalej w kierunku słynnego Parku Guell.
Tutaj jakaś zabawa w posągowe boginie. ;)
Barcelona - miasto najpiękniejszych kamieniczek!
Gaudi prezentuje:
Słynne organiczne filary.
A po pięciu sekundach przybiegł jakiś bezczelny pan i nas pozrzucał z tej ściany. :P
Trochę przypadkowej fauny.
Słynna ławka.
Panorama. Morza niestety nie widać.
Po pokonaniu jakiejś setki schodów można podziwiać fajne widoki ;)
Flora również udokumentowana.
Bez sjesty się nie obejdzie. ;) Nawet najedliśmy się ciastek w ramach podziękowań pewnych obcokrajowców za zrobienie im zdjęcia. Krzyczeliśmy do nich "pięć euro!!!", ale ciastkami też byliśmy usatysfakcjonowani. :D
;) Iście artystyczne.
Wchodzimy jeszcze wyżej, bo dobrych widoków nigdy dość.
Na górze pogrywa na fantastycznej gitarze wielce utalentowany bluesman.
Dom Gaudiego. Mieszkał dwadzieścia lat w parku, który sam zaprojektował.
Schodzimy z góry, a tu takie przyjemne widoki ;)
Tutaj już padały żarty typu człowiek człowiekowi wilkiem a Gaudi Gaudi Gaudi. :D
Poniżej jaszczurka, z którą każdy ponoć chce mieć zdjęcie. (Ale nie my!)
Ruszamy dalej, bo szkoda czasu. Sagrada Familia obowiązkowo.
Park obok Sagrady.
No hm, oni tej katedry chyba nigdy nie skończą budować :P
Moniax jak zwykle za szybko idzie, ale potem łapie fajne kadry. Tutaj zabawa w reżyserkę wg Milorda i Staszka :P
Po wielu godzinach poszukiwań i kilku załamaniach nerwowych UDAŁO SIĘ. Znaleźliśmy Mercadonę. :D
Łuk triumfalny. Pamiętacie z pierwszej notki? ;)
Takie tam z łukiem.
Ruszamy do wielkiego parku przy porcie, jako że czas kolejnej sjesty się zbliża.
Ale do walenckiej Turii to on się nie umywa ;P
Winko i oliwki, milordzie. Oraz inne smakołyki ;)
Zapada zmrok nad Barcą.
Czyli czas głupawki nadszedł ;)
Wyskakujemy do portu żeby się wieczornie zrelaksować.
Jeśli chodzi o pierwszy dzień w Barcelonie, to tyle ;) Już jutro (prawdopodobnie) relacja z dnia drugiego ;) Tymczasem obwieszczam radośnie, iż dziś oddaliśmy kolejny projekt (nawet jeśli wymagający niewiele pracy) i wracamy do radosnej walenckiej sielanki.
Aha, poniżej jeszcze mały prezencik od Milorda. Taki tam jego osobisty wkład w bloga:
Tak, w Barcelonie Milord fotografował psy. Wyłącznie.
Po prostu nie pytajcie. :D
Adios!
Holla! Psy miały być w osobnym blogu, ale cóż Milord nie może się przemęczać, Moniax wrzuci ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i buziaki z Polski :)))
Ola
Już tyle będzie niedługo tych zdjęć z psami na blogu, że rzeczywiście osobny blog chyba powstanie :P Buziaki z Walencji! ;]
OdpowiedzUsuń