poniedziałek, 13 czerwca 2011

Barcelona spontanicznie, czyli wesołego wypadu część pierwsza

Witam wszystkich! W dzisiejszym odcinku relacja z jakże spontanicznego wypadu do Barcelony! Strachy bowiem (w składzie Staszek, Rafał i Ola) od dłuższego czasu wybierali się do owego miasta i we wtorek ruszyli w drogę, jednak długo bez nas (Milorda i Moniaxa) nie wytrzymali (na co wskazują setki telefonów o jedenastej w nocy) i swą miłością zmusili nas do wpakowania się w autobus o drugiej nad ranem i tak oto w  środę o poranku byliśmy już z nimi :P

Poniżej głównie fotorelacja jako że fotek jest milion :)

Barcelona ma jak widać swoje valenbisi. Ale z nazwą to oni nie poszaleli. Jak to brzmi: BICING :P


Ogórek.


Widzieliście kiedyś taki hostel? No milordzie.


Co my żeśmy odpierdzielali z tym hostelem to ręce opadają. :P Na szczęście szefostwo wyluzowane :P


Przyjechaliśmy i od razu jak się cieszą. :D:D


Kościółek w barrio gótico. Przyznam, że byłam w Barcelonie po raz trzeci, ale owo barrio gótico zwiedziłam po raz pierwszy i wszem i wobec ogłaszam, że jest to jedna z najładniejszych części tego miasta.


Ruszamy w miasto przez Ramblę. Nawet jeśli pogoda lekko deszczowa (legenda głosi, że to Strachy przynoszą deszcz, a jak wyjeżdżają - wraca słońce :P) i tak wszyscy zadowoleni.




Ruszamy na słynny targ.


Kręcimy też mnóstwo filmików. Oto jeden z aktorów pierwszoplanowych.


Takie tam przebieranki w jednym sklepiku :P Tutaj chyba dzióbdziób.


This is Sparta?


Po prostu Stachu jak zwykle najlepiej :D


Na słynnym targu słodycze sprzedają chyba jacyś niespełnieni artyści.



Mega chupa chupsy!



Śniadanie, którego nie powstydziłby się sam Adam Małysz. Bagietka z bananem!


Staliśmy się w Barcelonie maniakami oliwek.


Chłopaki lekko skrępowani.


Wpadamy do Hard Rock Cafe, czyli tak zwanego obowiązkowego punktu turystycznego w Barcelonie, a tam jakie gitary... ;)


I jakie perkusje!



Milord nie chce zdjęcia, ale te oliwki uwiązane do torby (haczyk na złodziei) to musicie zobaczyć ;)


Barcelona w obrazkach.


Casa Battló. I pomyśleć, że jeszcze parę miesięcy temu katowali mnie egzaminami z tego! :P



Kominy w Casa Mila.


I trochę detali.




Staszek fotoreporter zostaje na tyłach.



Wpadamy do kawiarenki a tam lustro.


Obowiązkowo croissanty, piwko i bombony!



Wyruszamy dalej w kierunku słynnego Parku Guell.


Tutaj jakaś zabawa w posągowe boginie. ;)


Barcelona - miasto najpiękniejszych kamieniczek!



Gaudi prezentuje:


Słynne organiczne filary.



A po pięciu sekundach przybiegł jakiś bezczelny pan i nas pozrzucał z tej ściany. :P


Trochę przypadkowej fauny.


Słynna ławka.


Panorama. Morza niestety nie widać.


Po pokonaniu jakiejś setki schodów można podziwiać fajne widoki ;)


Flora również udokumentowana.




Bez sjesty się nie obejdzie. ;) Nawet najedliśmy się ciastek w ramach podziękowań pewnych obcokrajowców za zrobienie im zdjęcia. Krzyczeliśmy do nich "pięć euro!!!", ale ciastkami też byliśmy usatysfakcjonowani. :D


;) Iście artystyczne.


Wchodzimy jeszcze wyżej, bo dobrych widoków nigdy dość.




Na górze pogrywa na fantastycznej gitarze wielce utalentowany bluesman.



Dom Gaudiego. Mieszkał dwadzieścia lat w parku, który sam zaprojektował.


Schodzimy z góry, a tu takie przyjemne widoki ;)


Tutaj już padały żarty typu człowiek człowiekowi wilkiem a Gaudi Gaudi Gaudi. :D



Poniżej jaszczurka, z którą każdy ponoć chce mieć zdjęcie. (Ale nie my!)



Ruszamy dalej, bo szkoda czasu. Sagrada Familia obowiązkowo.




Park obok Sagrady.


No hm, oni tej katedry chyba nigdy nie skończą budować :P


Moniax jak zwykle za szybko idzie, ale potem łapie fajne kadry. Tutaj zabawa w reżyserkę wg Milorda i Staszka :P


Po wielu godzinach poszukiwań i kilku załamaniach nerwowych UDAŁO SIĘ. Znaleźliśmy Mercadonę. :D


Łuk triumfalny. Pamiętacie z pierwszej notki? ;)


Takie tam z łukiem.


Ruszamy do wielkiego parku przy porcie, jako że czas kolejnej sjesty się zbliża.


Ale do walenckiej Turii to on się nie umywa ;P





Winko i oliwki, milordzie. Oraz inne smakołyki ;)


Zapada zmrok nad Barcą.


Czyli czas głupawki nadszedł ;)


Wyskakujemy do portu żeby się wieczornie zrelaksować.




Jeśli chodzi o pierwszy dzień w Barcelonie, to tyle ;) Już jutro (prawdopodobnie) relacja z dnia drugiego ;) Tymczasem obwieszczam radośnie, iż dziś oddaliśmy kolejny projekt (nawet jeśli wymagający niewiele pracy) i wracamy do radosnej walenckiej sielanki.

Aha, poniżej jeszcze mały prezencik od Milorda. Taki tam jego osobisty wkład w bloga:




Tak, w Barcelonie Milord fotografował psy. Wyłącznie. 

Po prostu nie pytajcie. :D

Adios!

2 komentarze:

  1. Holla! Psy miały być w osobnym blogu, ale cóż Milord nie może się przemęczać, Moniax wrzuci ;)
    Pozdrowienia i buziaki z Polski :)))
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. Już tyle będzie niedługo tych zdjęć z psami na blogu, że rzeczywiście osobny blog chyba powstanie :P Buziaki z Walencji! ;]

    OdpowiedzUsuń