poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Życie erasmusowe w gorącym słońcu i z truskawkami w czekoladzie.

Erasmus, jak widać, mija bardzo szybko. Jest już połowa kwietnia, a maj to już w Hiszpanii sesja! Czerwiec chyba ma polegać głównie na obijaniu. Dlatego też korzystamy z tego pięknego kwiecistego miesiąca, który przyniósł nam letnią pogodę i truskawki (chociaż te już są od lutego, ale teraz są ładniejsze). Nawet jeśli w ostatnich dniach się trochę ochłodziło (no, milordzie, z 32 do 25 spadło...) to i tak wieczory są ciepłe, a więc wychodzić na noc można :) Tylko na plaży już nie jest tak gorąco :D

Nie można powiedzieć, że zajęcia na uczelni wymagają od nas jakiegoś szczególnego wysiłku. Najgorsze jest tylko wstawanie na nie rano. Mam sporo zajęć na ósmą i na ogół przegrywam z walką o wstanie z łóżka. Albo spóźniam się np. godzinę. A potem pani profesor od "kolorków" krzywo patrzy. No nic, inaczej się nie da.

Z projektowania lepimy obecnie modele, czyli to coś, czego Moniax nie lubi najbardziej.

W poprzednią niedzielę wyskoczyliśmy z erasmusami do 100 montaditos (100 kanapeczek) na piwko i kanapeczki. Sporo było z nami ludzi z tradycyjnego składu, ale pojawili się również kumple Saschy z Niemiec, którzy to, dowiedziawszy się, że niektórzy z nas są z Krakowa, wpadli w prawdziwy szał radości i zaczęli nam opowiadać, jaki to Kraków im się podobał, a Warszawa NIE. :D Tzn. może nie tak, że Warszawa im się nie podobała, ale coś tam coś tam, że źle oznakowana i zagraniczni niczego nie rozumieją... :D

Ten chłopaczek w loczkach to już w ogóle okazał się ewenementem, bo jeszcze dziewczynę w Warszawie ma ;)




Mówili, że są dla siebie jak bracia, ale dla nas inaczej to wygląda :D


Tu miało być poważnie, ale loczek nie dał rady.


Poniżej prezentuję rzeźbę o nazwie COŚ. Jak widać forma niebanalna to tytuł musi być przeciwstawny. 


Generalnie nigdy nie uważałam, że mam w sobie jakikolwiek zalążek talentu rzeźbiarskiego. Nie rozumiem (i chyba nigdy nie zrozumiem) na czym polega dobra rzeźba, a i samo bawienie się w zbrojenie a potem w mieszanie betonem do najprzyjemniejszych rzeczy nie należą. Męczące to to takie. Ale i tak rzeźba na UPV to jeden z fajniejszych przedmiotów i świetnie się tam bawimy. A Pablo puszcza muzykę kubańską! :D

Na uczelni życie toczy się beztrosko i radośnie, głównie za sprawą pogody. Po każdych zajęciach wyruszamy na trawkę i rozkoszujemy się kawką w słońcu. Dookoła nas siedzi (albo śpi) pełno studentów. Wielu z nich zajada się popularnymi sałatkami (nawet faceci, co nas trochę bawi). Wielu się też opala, inni gromadzą się w grupy i razem oczywiście JEDZĄ. Tu się dużo je. :D




Zajęcia, jak widać, mogą zmęczyć :D



Mężczyźni z sałatkami. :D


Jako że pogoda była piękna, a Moniax miał wolne popołudnie, nastąpił kolejny podbój Turii. W Turii bowiem wszyscy śpią i opalają się, tudzież wałkują po trawie. Są też ambitniejsi - ci którzy biegają, jeżdżą na rowerach i gimnastykują się. Moniax zawsze lubił być częścią światka tak nieskrępowanie korzystającego z życia i pięknej otaczającej przyrody, a więc spędził w cieniu palmy ze dwie godziny. A potem przyszli panowie z gitarami i jeszcze Moniaxowi do ucha przyjemne nuty pograli ;)

Niebo hiszpańskie się wydurnia.


Śmiechowe drzewa




Sjesta właśnie tu ;)


Psisko zasłania gitarę :P


A tutaj kolejna sesja zdjęciowa na rzeźbie. Nie wiem, po co my tak robimy zdjęcia ;) Chyba żeby pokazać opaleniznę :P Teraz się ze mnie na mieszkaniu śmieją, że taka czorna jestem :P


Dziołchy się cieszą bez powodu.


Środa trzynastego kwietnia przypadała na TRUSKAWKI W CZEKOLADZIE. O takkk. To był ważny dzień. :D Dostajemy w tej Hiszpanii istnego świra na punkcie dobrego jedzenia. Ostatnio np. Kaśka z Martą przyrządzały pieczonego łososia w porze (trochę im podebrałam). A truskawki wyszły znakomite! Wszystko co robimy znajdziecie tu: uwaga reklama www.kwestiasmaku.pl. Gotujcie i gotujcie, bo to fajne jest!



A po truskawkach wysiliłyśmy się z Kaśką i Martą, by opuścić chałupę, gdyż Mateusza odwiedzała spora grupa Polaków. Należało więc wyruszyć w miasto. Poniżej parę fotek z nocnego imprezowania ;)

Nasi kochani "maricooonesss" :D Claudio i Nikos.


Staszku pewnie tutaj tańczy funky. Ostatnio się go uczyłyśmy z YouTube'a :D


Miasto nocą ;)


Grzeczne dzieci piją Spryte... :D


I na koniec Aggeliki z jakimś obcym ;P


A tu już relacja z soboty, ale bez fotek. Moniax zapomniał aparatu...

Tego dnia odbywał się mecz Barcelona - Madryt. Cristian, kumpel mych Polek, zaprosił nas do siebie na wspólne oglądanie. Spotkanie okazało się prawdziwą hiszpańską biesiadą z masą pizzy, chipsów i piwa. Okazało się również, że Hiszpanie przeprowadzają typowanie wyników meczu. A zwycięzca od każdego dostaje po euro!

No i zgadnijcie, kto wygrał.

:D

Tzn. to nie tak, że tak wyczułam 1:1. Po prostu większość innych możliwości była już zajęta, a że 1:1 to taki nudny wynik, nikt go nie typował. 

Po meczu i gratulacjach ze strony jednego kolegi, który rzucił się na ziemię z rozpaczy, gdy padła bramka dla Madrytu (typował 1:0 dla Barcy :D), wyruszyliśmy z Polską ekipą do La Tres, czyli jednego z lepszych klubów w Walencji. Było to nasze drugie podejście. Niestety znowu nieudane. Stanęliśmy w wielkiej kolejce, jednak wolne wejście było tylko do 2:30 a kolejka była zbyt długa... Tak oto nasze klubowe imprezowanie skończyło się spacerkiem na plażę. 

To tyle moi mili, zbliża się Semana Santa. Nic tylko gotować i gotować będziemy, a potem raczyć tym wykwintnym jedzeniem różnych wesołych ludzi.

Hasta luegooooo! (ton śpiewający)

Słuchajcie Killersów, bo dobrzy są! :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Pikniki, erasmusowe urodziny i Septeto Santiaguero!

W Walencji mamy oficjalnie lato! ;)

A ostatnie dni upływają na leniuchowaniu w słońcu, wyskakiwaniu na plażę oraz nocnym wychodzeniu w miasto. Botellony w ciepłe noce to świetna sprawa ;) Relację z pierwszych dni lata rozpoczynamy piknikiem, który zorganizował Sascha w pięknych ogrodach Jardines del Real ;)


Sascha z gitarą i waflem miodowym :D



Chłopaki z Niemiec ;] I gitara :D


Sascha artysta malarz.


No nie chcesz sałatki?


Marta prezentuje najlepszy przysmak dla wygłodniałych erasmusów - chorizo :P


Trampek.


;)


Sobota stała się oficjalnie dniem plaży ;) Woda okazała się być fantastyczna i ciepła! Tzn. na początku jak się wchodzi do wody, można się rozpłakać z zimna, ale po chwili pływania robi się ciepło. I potem już się w ogóle nie marznie. Oczywiście nikt z polskiej bandy się ze mną nie zgodził i stwierdzono, że woda jest okropnie zimna i w ogóle be. :D Oczywiście każdy kto czyta mojego bloga ma się powołać na moje zdanie i koniec. ;P

Poniżej białasy desperacko starające się opalić na złoty brąz :D


Przygrzało słońce w główkę.


Jako porządna polska banda wprowadziliśmy w nasze życie pewne zwyczaje: gotowanie i pieczenie różnych fantazyjnych rzeczy oraz wychodzenie na plażę, niezależnie od pory dnia. Poniżej wędrujemy na plażę o trzeciej w nocy, a Kasia tańczy.


Stachu i Dudi wloką się z tyłu, zapewne śpiewając tradycyjne polskie pieśni.


Plaża nocą.


Staszek odpoczywa na piachu podczas gdy Kasia i Mateusz pływają w morzu... ;p


W niedzielę Aggeliki miała urodziny. Dokonałam kolejnej kulinarnej rewolucji w moim życiu i po raz drugi przygotowałam palmiery hiszpańskie na prezent. Pierwsze były dla Juremy, ale nie wyszły aż tak dobre jak te drugie :D Oczywiście nikt mi nie uwierzył, że ja je zrobiłam, a Teo cały czas gadał, że kupione w Mercadonie. Pajac jeden :P

Nikos fumador.


Teo udaje zamyślonego ;)


:))


Ojć, pozują do innego aparatu, ale co tam :D


Ja i kolejne greckie dziewoje.



Jest gitara, jest! A przy niej Sascha ;)



Claudio udaje, że jest poważny :P


Póżniej graliśmy w różne giery, które polegały na upokarzających wyzwaniach ;) Tutaj następuje jakieś tam wyznawanie miłości czy co :P


Poniedziałek, wtorek i środa to dni pracy. Ale wraz z nadejściem czwartku rozpoczynamy weekendowy maraton. Najpierw urodziny Caroline. Taras przy jej mieszkaniu swoją wielkością nas po prostu zniszczył! :P


A z tarasu widok na palmy T.T


Aggeliki a w tle banda Niemców i Belgów.


Jako że był to czwartek wszyscy wyskoczyliśmy późną nocą na botellón.




Generalnie wtryniam się z aparatem w czyjeś rozmowy :P


Tutaj bardzo sympatyczny kolega pochodzący z Madrytu ;)


Bart czyli bardzo rozmowny Belg i ja ;P


Claudio i te jego słodziachne miny.


Francesco i jakaś dziołcha.


I ja z nimi.


Na botellonie pojawiły się też Włoszki od pamiętnego "SIŁAAAAAAA!!!!!". Ktoś pamięta? :P Oczywiście wyglądało to tak, że stanęły znienacka naprzeciw mnie trzy pijane dziewczyny i na cały głos wykrzyknęły "SIŁAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!" po czym wskoczyły w me ramiona :D Zabawny czasem jest ten erasmus. :P

A piątek 9 kwietnia okazał się dniem bardzo fajnym. Pablo, czyli nasz profesor od rzeźby (sympatyczniusi Hobbitek), który jest ogromnym fanem wszystkich rodzajów muzyki (a najbardziej tej kubańskiej) poinformował nas, że w małej podwalencjańskiej miejscowości o nazwie Sueca odbędzie się organizowany przez niego koncert zespołu Septeto Santiaguero. Polacy oczywiście nigdy nie odrzucają podobnych zaproszeń, także punkt 22 siedzieliśmy już w pociagu!


Sueca.


Koncert był wspaniały! Poniżej fotki oraz trzy filmiki tego zespołu z YouTube'a. Nacieszcie swe uszy, bo ich muzyka jest genialna ;) A na koncercie nikt z siedzących długo nie wytrzymał i w końcu wszyscy tańcowali przy kubańskich rytmach.










Natenczas tyle, moi mili ;) Życzę szybkiej wiosny w Polsce. Trzymać się!