czwartek, 16 czerwca 2011

Barcelona spontanicznie, czyli wesołego wypadu część druga

Witam w części drugiej naszej barcelońskiej przygody :P

Kolejny dzień przyniósł znaczną poprawę pogody. A zatem dzieciaczki się cieszą i wczesnym rankiem wyskakują z hostelu. Milord i Moniax musieli wyskoczyć wcześniej ukradkiem, żeby ich przypadkiem szefostwo nie przyuważyło :P Ale już po chwili z hostelu wyskakują kolejne gwiazdy.


Przed wyruszeniem w miasto rzucamy okiem na przepiękne kamieniczki.


Nie spieszymy się ze zwiedzaniem. Najpierw śniadanie i kawka w porcie ;)


My jemy a Kolumb wskazuje drogę.


Parę ujęć z portu.



Dość oryginalny most.


Fasada jednego z budynków pozwala na zrobienie naprawdę fajnych zdjęć :P


A tutaj port odbity w przeszkleniu.


Jak widać niewiele nam potrzeba do radochy. :P


Przedszkole w porcie :D Milord też tam obok nich kucał, ale nie udało się go złapać w kadr :P


Kolumb już bez zachmurzenia w tle. :P


Ruszamy do barrio gótico.


Pięknym kamieniczkom i balkonikom po prostu nie da się nie robić zdjęć :P


Tutaj zazielenione.


A tu, proszę państwa, z ornamentami na fasadzie. :P



Dzisiejsze menu na śniadanie ;)


Architektonicznych smaczków ciąg dalszy.



Idol mojego dzieciństwa nawet się znalazł :D (teraz już wiecie skąd mi się ta piłka nożna wzięła :P)


Zaczynam się naprawdę mocno przekonywać do Barcelony, taka ona ładna ;)



My w lustrze jako tło dla lalek-dziwolągów ;)


Jak w każdym mieście Hiszpanii - uliczny grajek zarabia na życie.


Staszek, a w tle Ola.


Wchodzimy na dziedziniec przy jakimś kościele.


A tam kaczki :P


I żaba pluje.



Kolejne smaczki architektoniczne. Wiem, męczę tych co architektury nie studiują, no ale trudno. :D



Zgadnijcie kto to tam śpi (i kto zaraz został pogoniony przez jakiegoś bezczelnego strażnika :P)


Niespodziewanie znaleźliśmy się na kolejnym pięknym dziedzińcu.


My z Olą w oknie ;)




Chwila odpoczynku jest zawsze okazją do małej sesji zdjęciowej.


Zdjęcie z literkami.


Katedra w Barcelonie.


Słynny targ z kolorowym dachem, który podziwiać można jedynie z odległości pięćdziesięciu metrów, tudzież z lotu ptaka, jak ktoś umie.


Fajne okna, nie?


Smaczków architektonicznych część kolejna.



Ruszamy w okolice Muzeum Narodowego.


Ja ze Staszkiem i Milordem zmęczonymi kręceniem kolejnego filmu urodzinowego dla Zagatki :P


Muzeum Narodowe.



A oto po prostu mekka architektów - pawilon Miesa van der Rohe ;P Achhh, ten Mies! Bierzcie i podziwiajcie:




Nigdzie już nie umiemy zachowywać się poważnie :P


Ogród przy pawilonie.


Takie tam zabawy z szybą.




Poruszeni geniuszem Miesa ruszamy dalej do Muzeum Narodowego.




Nie miał nam kto zrobić zdjęcia (Milord zwiał do WC :P), a więc po krótkiej kłótni mającej na celu wybranie fotografa (a kłótnia poważna, bo przecież każdy chce być na blogu :D) aparat ostatecznie wyrwał nam jakiś obcy gościu i uciął wszelkie dyskusje krótkim "Ja wam zrobię".

Polacy są wszędzie, strzeżcie się. ;)


Wnętrze muzeum, jakaś hala czy co.


Stadion Olimpijski. Już tu kiedyś byłam i zostawiłam wlepkę Radomiaka, jednak już jej nie było ;) Zdarła jakaś paskuda.


Kolejne hiszpańskie dzieło Calatravy. ;)


Stachu z bratem ogarniają mapę.


A tu przypadkowi chińczycy, którzy nagle zapragnęli mieć z nami zdjęcie. Coś dziwnego w nas jednak musi być :D


Wracając z Barcelony zajeżdżamy do małej nieznanej mieściny, później okazuje się, że nazwa jej to Lacoste. Trochę uroczych widoczków specjalnie dla was ;]






Strachy mają szczęście, pogoda dopisuje (co wcześniej nie miało miejsca ze względu na jakąś klątwę, która nad nimi ewidentnie ciąży :P), a więc jeszcze przed odjazdem uda im się w Hiszpanii wykąpać.


"Eee, nuda, idziemy na drugą stronę skał"


"Stoooo lat Zagaaaaaatkooooo" (w sensie, że film kręcimy)

:D


Jeszcze jeden rzut oka na plażę i zmykamy do knajpy na lasagnę.


A potem już pozostaje nam nocna podróż i jesteśmy z powrotem w Walencji. Nieważne, że Strachy mają lot o piątej rano. Nikt spać nie idzie. :P Trzeba przecież jakoś dobrze spożytkować zakupione na barcelońskim targu zwierzątka. A więc zabieramy się za smażenie krewetek i ośmiorniczek (chopitos!) :D

Poniżej już gotowe mariscos. Krewetki to istne niebo w gębie :D


Strachy zadowolone? No milordzie ;)


Jeszcze zobaczcie sobie z bliska, a co. Nawet powstał urodzinowy filmik z krewetkami w roli głównej (ale to już jak nam trochę z niewyspania odbijało)


Ośmiorniczki w pokolorowanym na żółto ryżu ;)


To tyle, moi mili. Barceloński trip dobiegł końca (a było fantastyyycznie), Strachy o piątej rano zmyły się do Polski (kolejni uciekinierzy), a my, walenccy emigranci, wróciliśmy do korzystania z letnich uroków naszej ukochanej mieściny ;) Projekty mamy z głowy, czas zatem wrócić do fiesty, gotowania (głównie o dwunastej w nocy), grania w Jengę nad ranem i takich tam innych rozrywek... ;) Jutro ruszamy do przepięknego Pais Vasco na północy (o ile ogarniemy samochód), być może pojawi się przedtem jeszcze jedna notka, ale niczego nie obiecuję, bo przy tym spontanicznym stylu życia ciężko cokolwiek zaplanować.

Trzymajcie się chłodno, z racji tych upałów. ;) Hasta luego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz