Witam szanownych czytelników w kolejnej odsłonie! Mamy już czerwiec i niestety tym samym rozpoczął się sezon imprez pożegnalnych (kto to widział wyjeżdżać z erasmusa już w czerwcu, bez sensu!), ale nie martwimy się tym zbytnio, gdyż cieszy nas najważniejsza rzecz - wszystkie najgorsze i najtrudniejsze projekty zostały już wykonane i oddane (nigdy więcej KOLORKÓW! :D) a my wracamy do erasmusowskiej wolności.
Jako że dwa tygodnie ciężkiej pracy chcemy jak najszybciej puścić w niepamięć, trzeciego czerwca wyruszamy na nocny botellón urodzinowy jednego kolegi, którego naturalnie nie znamy. W tej i kilku następnych notkach pojawią się również nowe polskie osobniki, które to w ostatnim tygodniu nawiedziły dom Stacha, także jakby co proszę się nie przestraszyć (jako że to kolejne Strachy są).
Nikos i Simone idą z nami! Tak a propos to mamy na pieńku z erasmusami (chcą nas pobić), bo przez te wszystkie projekty przez ostatnie dwa tygodnie przestaliśmy z nimi wychodzić, a nasze imprezy polegały głównie na jedzeniu czekolady w towarzystwie laptopów, photoshopów i skeczapów. -.- Ale na szczęście to już koniec ; )
Nasza wesoła grupka plus Rafał i Ola, czyli Strachy ;)
Jedną z głównych cech Andy jest to, że spotkać ją można wszędzie. :P
Fiesta, fallas ;)
Nikos już tam coś zawija w papierek ;)
Jak widać nie da się go nie lubić ;P
Najpierw na botellonie urodzinowym było z 15 osób, później przyszły tłumy ;) A urodziny podobno miał jakiś Niemiec! :D Chyba Niemiec.
:) Jest dobrze!
Wojna na aparatyyy.
Strachy i Milord ;)
Milord znalazł jakąś super zabawkę. :P
Pozowane ;]
Na koniec jeszcze trochę palmy i to by było na tyle jeśli chodzi o imprezę :P
Mały przerywnik. Poniżej możecie zobaczyć najładniejszy portal w całej Walencji.
Okno fasady.
Trochę lenistwa prosto z Turii.
Ale już wieczorem nie obijamy się. Jenga jako stały punkt programu nocnego ;)
Trochę przytulania też jest. :D
Tutaj jakieś takie jengowe puzzle.
Następnego dnia urządzamy sobie wspólne śniadanko. Jajecznica plus hiszpańskie śniadaniowe przysmaki. ;)
Pośniadaniowa sjesta. Nieważne, że już szesnasta :P
Prawie jak valenbisi.
Troszkę plaży, ale bez kąpania bo w sumie trochę wieje.
I kończymy leniwą niedzielę w naszym ulubionym barze słuchając koncertu jazzowo-bluesowego zespołu i zajadając się tostami z pomidorami.
Następnego dnia nasi goście odwiedzili pracownię rzeźby i zaznali naszego ulubionego przedmiotu! :P Zdjęcia wykonał Rafał.
Stachu kombinuje z drutami. :P
Ja zaś z blaszkami.
Jako że Pablo to super rozrywkowy profesor (i hobbit) kochający Polaków (a ściślej NAS), po raz kolejny wyskakujemy z nim na wspólną paellę. No przecież my mu nie umiemy odmawiać :D
W tle Pablo i su mujer ;)))
Prawdziwa paella valenciana.
A zajadamy oczywiście w knajpce przy plaży.
"A tak wyglądała Walencja paredziesiąt lat temu..." :P
I grupowe :P Na pożegnanie!
Nie mogliśmy nie pokazać gościom sławnej już zumerii ;) czyli soczkarni.
A wieczór kończy się (naturalnie) amstelem i oliwkami. Oficjalnie ogłaszam, że przy tych ludziach pokochałam oliwki. :D Wreszcie! Bo jedzenia nigdy dość.
To tyle. Już jutro (a ściślej dziś w nocy! :D) relacja ze spontanicznego wypadu do Barcelony. Jak zawsze, zapraszam ;) Hasta luego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz