sobota, 11 czerwca 2011

Poprojektowa sielanka

Witam szanownych czytelników w kolejnej odsłonie! Mamy już czerwiec i niestety tym samym rozpoczął się sezon imprez pożegnalnych (kto to widział wyjeżdżać z erasmusa już w czerwcu, bez sensu!), ale nie martwimy się tym zbytnio, gdyż cieszy nas najważniejsza rzecz - wszystkie najgorsze i najtrudniejsze projekty zostały już wykonane i oddane (nigdy więcej KOLORKÓW! :D) a my wracamy do erasmusowskiej wolności.

Jako że dwa tygodnie ciężkiej pracy chcemy jak najszybciej puścić w niepamięć, trzeciego czerwca wyruszamy na nocny botellón urodzinowy jednego kolegi, którego naturalnie nie znamy. W tej i kilku następnych notkach pojawią się również nowe polskie osobniki, które to w ostatnim tygodniu nawiedziły dom Stacha, także jakby co proszę się nie przestraszyć (jako że to kolejne Strachy są).

Nikos i Simone idą z nami! Tak a propos to mamy na pieńku z erasmusami (chcą nas pobić), bo przez te wszystkie projekty przez ostatnie dwa tygodnie przestaliśmy z nimi wychodzić, a nasze imprezy polegały głównie na jedzeniu czekolady w towarzystwie laptopów, photoshopów i skeczapów. -.- Ale na szczęście to już koniec ; )


Nasza wesoła grupka plus Rafał i Ola, czyli Strachy ;)


Jedną z głównych cech Andy jest to, że spotkać ją można wszędzie. :P


Fiesta, fallas ;)


Nikos już tam coś zawija w papierek ;)


Jak widać nie da się go nie lubić ;P


Najpierw na botellonie urodzinowym było z 15 osób, później przyszły tłumy ;) A urodziny podobno miał jakiś Niemiec! :D Chyba Niemiec.


:) Jest dobrze!


Wojna na aparatyyy.


Strachy i Milord ;)


Milord znalazł jakąś super zabawkę. :P


Pozowane ;]




Na koniec jeszcze trochę palmy i to by było na tyle jeśli chodzi o imprezę :P


Mały przerywnik. Poniżej możecie zobaczyć najładniejszy portal w całej Walencji.


Okno fasady.


Trochę lenistwa prosto z Turii.




Ale już wieczorem nie obijamy się. Jenga jako stały punkt programu nocnego ;)


Trochę przytulania też jest. :D


Tutaj jakieś takie jengowe puzzle.



Następnego dnia urządzamy sobie wspólne śniadanko. Jajecznica plus hiszpańskie śniadaniowe przysmaki. ;)


Pośniadaniowa sjesta. Nieważne, że już szesnasta :P


Prawie jak valenbisi.


Troszkę plaży, ale bez kąpania bo w sumie trochę wieje.


I kończymy leniwą niedzielę w naszym ulubionym barze słuchając koncertu jazzowo-bluesowego zespołu i zajadając się tostami z pomidorami.


Następnego dnia nasi goście odwiedzili pracownię rzeźby i zaznali naszego ulubionego przedmiotu! :P Zdjęcia wykonał Rafał.


Stachu kombinuje z drutami. :P


Ja zaś z blaszkami.


Jako że Pablo to super rozrywkowy profesor (i hobbit) kochający Polaków (a ściślej NAS), po raz kolejny wyskakujemy z nim na wspólną paellę. No przecież my mu nie umiemy odmawiać :D


W tle Pablo i su mujer ;)))


Prawdziwa paella valenciana.


A zajadamy oczywiście w knajpce przy plaży.


"A tak wyglądała Walencja paredziesiąt lat temu..." :P


I grupowe :P Na pożegnanie!


Nie mogliśmy nie pokazać gościom sławnej już zumerii ;) czyli soczkarni.


A wieczór kończy się (naturalnie) amstelem i oliwkami. Oficjalnie ogłaszam, że przy tych ludziach pokochałam oliwki. :D Wreszcie! Bo jedzenia nigdy dość.


To tyle. Już jutro (a ściślej dziś w nocy! :D) relacja ze spontanicznego wypadu do Barcelony. Jak zawsze, zapraszam ;) Hasta luego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz