wtorek, 1 lutego 2011

Architektka z Warszawy, poszukiwania pokoju oraz BOTELLÓN!

Dzień niestety okazał się chłodny i deszczowy. Nie mogło mi to jednak przeszkodzić w wybraniu się do "dziekanatu" (który, co śmieszne, tutaj też otwarty jest od 11 do 13). Czekanie w kolejce okazało się strasznie nudne, więc zagadałam do jednej dziewczyny, która okazała się być Polką kończącą właśnie swojego erasmusa. Okazało się, że też jest z architektury i podczas swojego pobytu użerała się m.in. z profesorami, którzy znienacka wyjeżdżali na trzytygodniowe wakacje :P. Stwierdziła, że ma największego pecha na świecie, dlatego nie podobało jej się tak, jakby tego chciała. :(

Natalia pokazała mi najtańszą kawiarnię na campusie (kawa za 6 eurocentów) i poinformowała, że najfajniejszym przedmiotem tutaj jest... rzeźba. RZEŹBA. To jakiś koszmar. I tylko studenci architektury z Krakowa zrozumieją.


Po kawce wyruszyłyśmy w miasto i tam nasze drogi się rozeszły.

Planem na dzisiejszy dzień było oczywiście zwiedzanie, bo ostatnio jakoś brakuje na to czasu. Jakież było moje zdziwienie gdy nagle na przejściu dla pieszych moim oczom ukazał się Mateusz, czyli kumpel z krakowskiej architektury, który męczył się z chorobą i szukaniem mieszkania. Fajnie - w Krakowie poza uczelnią nigdy nie wpadliśmy na siebie w ten sposób :P. Hm. Walencja ma jakąś magię :P

Oto jak wyglądał, gdy go złapałam :D


Postanowiłam towarzyszyć Mateuszowi - w końcu i tak zobaczę miasto. Najpierw z Blasco Ibanez ruszyliśmy pieszo w centrum. Naszą trasę wyznaczał podręczny GPS z telefonu :P Pozwiedzaliśmy kilka mieszkań, poznaliśmy sporo fajnych ludzi, przejechaliśmy metrem pół miasta, żeby w końcu dojść do wniosku, że szukanie mieszkania w Walencji to nie taka prosta sprawa. Wreszcie dotarliśmy do mojego barrio, gdzie skoczyliśmy na kanapki z czymś jajecznicopodobnym, a później, po przebyciu kolejnych paru kilometrów wpadliśmy do kawiarni. A i muszę zaznaczyć, że Hiszpanie wcale nie są tacy uprzejmi! Panie w aptece były dla nas bardzo niemiłe. Chyba zdenerwował je fakt, że wydawało im się, że nie mówimy po hiszpańsku. A w kawiarni właścicielka nie pozwoliła nam na podłączenie laptopa do gniazdka, bo "laptop należy przynieść naładowany". :P

Trochę z centrum:


GPS, nasz przyjaciel.


"No weeeź mi nie rób zdjęć"


Poniżej Moniax pokazuje, jak proste jest pozowanie do zdjęć.


"Ja chcę już własne łóżkooooo...."


Trochę miasta:



Kawka musi być.


Trzymajmy kciuki za jego pokój! W końcu zadanie ma trudne, bo, jak stwierdził: "Na pewno nie będę płacił więcej niż Ty!" :D

 Po powrocie do kanciapy okazało się, że ekipa wybiera się na botellón. I to nie taki amatorski botellón, ale botellón z ok. 500 osobami. Ponieważ była dopiero godzina dwudziesta, a wyjść należało o 24, spędziliśmy czas na przygotowaniu drinku (bardzo skomplikowany: wino & sprite :P). Każdy bowiem pije to, co przyniesie (plus to, czym cię znajomi poczęstują).

Karol pokazuje, jak otwierać wino korkociągiem hiszpańskim (ja tego dokonałam!). Poniżej prezentacja wykonanego zadania :P




Następnie cała ekipa mieszkaniowa dostała głupawki i nastąpiła seria przezabawnych żartów typu "Facebook, facebook", "Donde esta mi krowa" (Farmville), "NIE RÓB MI ZDJĘĆ JAPONKO!" i tak dalej. W mieszkaniu moim bowiem fotografowana najbardziej lubię być JA (no ale na ogół ja robię foty) i KOT. Reszta ma jakieś kompleksy :D


 Oto jak się pozuje w Irlandii! Andy:


 Gimnastyka Traumy. Chyba myśli, że ktoś ją na botellón zabierze.


Facebook! Facebook! No tu akurat nie Facebook, zminimalizował :)))


Następnie nastąpiło zbiorowe szukanie mojego bloga :) Jurema bowiem została poinformowana, że wszystkie jej zdjęcia zostały upublicznione. Aleks bardzo się starał, ale jak sam stwierdził, PRZEGRAŁ i 1:0 dla mnie. Sama nawet starałam się znaleźć tego bloga, no i rzeczywiście z googli się nie da :P


 Przechwyt aparatu.


Kocurro.


Facebook, facebook!


Jurema już wie, jak skutecznie chować się przed zdjęciami.


"Haa, nie da się znaleźć bloga"


Punkt 24:00 wyskoczyliśmy na botellón, który miał miejsce na campusie Universidad de Valencia. Byli tam już ludzie z pamiętnej erasmusowej imprezy czwartkowej i wieeeele nowych.



 Jacyś Włosi, Których Imion Nikt Nie Pamięta :)


Gitara musi być.


 Karol dobrze się bawi :P Waldemar karci spojrzeniem.


Alvaro! Każde miasto ma swojego Alvara. (pozdro Słowik&Madrid ;D)


Ekipa.


Łiii.


Alvaro prezentuje.


Alicja się chowa.


Polibuda Krakowska wita! Czyli budownictwo i architektura ;)


Jak człowiek się na chwilę oddali od botellónu - i tak go zaczepią. I w ten sposób poznałam Księcia Williama (tak go ochrzczono w polskim towarzystwie, a w rzeczywistości zwał się Frederik - jeszcze lepiej), który okazał się być przerażony faktem, że zrobię mu zdjęcie, nawet jeśli nic nie znaczy w moim życiu (tak stwierdził).

Tak się bawi Walencja:


Jacyś przypadkowi znajomi ;)


 Tutaj ręka księcia Williama szybsza niż aparat.


Tutaj ucieczka księcia Williama (taki szybki gościu).


 Tu już trochę późno było :P


 Mistrz pierwszego planu.


 Ooooooo. Tak oto kończy się botellón.


Wróciliśmy do domu, a pobudka dnia następnego - o 12 :P

Dziękuję, dobranoc, a raczej dzień dobry, następna notka wkrótce, a pogoda jest dziś mega! :P

5 komentarzy:

  1. ha ha ha ;p mój Alvaro był ładniejszy ;) powiedz Juremie zeby sie nie chowała ;( bo ja musze wszystko widzieć .. hehe ciekawa jestem z kim byłaś w krzakach jak mnie nie było na botellonie :D:D wino i sprite? cienko.. my pijemy wisniowke i sprite albo gruszkową ze spritem to jest dobre:D:D:D mowie Ci mniam:D:D

    słowik znad renascimento y obra do GIL Vincente :D

    bss pa' todos ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. :D w krzaki to się idzie indywidualnie, Madryt za naszych czasów rządził się innymi prawami :D:D buźki ;p Ale ten Alvaro był bardzo sympatyczny! A ten Twój to się tylko wgapiał w Ciebie i nic poza tym :PP

    OdpowiedzUsuń
  3. Soboń, ale fajnie Ci tam:) aż sama mam ochotę jechac:p chyba Cię niebawem odwiedzimy z Alexem, juz go dzisiaj zaczne namawiac:P
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  4. wgapianie to glówne zajecie Alvarów :D

    jeszcze błekotał : "ahora me buelbo" :D:D:D:D ahhh pamiętne czasy i białe prześcieradła :) 3m kciuki jutro mam exam ;o

    OdpowiedzUsuń
  5. hehe, aśka wpadać możnaaa! Walencja jest piękna! :D Anior, trzymam kciuki! :)

    OdpowiedzUsuń