Ostatni tydzień minął na powiększaniu erasmusowej ekipy, chodzeniu (albo i nie) na zajęcia oraz walce z przeziębieniem!!! Tak, Moniax rozchorował się po raz drugi, ale dzisiaj już jest dobrze (tak to jest z chorowaniem po zmianie klimatu - trwa to dzień lub dwa, na szczęście, bo nie ma nic gorszego niż chorowanie na erasmusie!).
Sobota była dniem urodzin Jose! Czyli powitajmy hiszpańskie heavymetalowe towarzystwo po raz kolejny :D
Jose otwiera prezent. To pomarańczowe coś to kamienie ;) Jose jeszcze nie wie, że prezent, czyli bilet na heavymetalowy koncert, przyklejony jest do spodu pudełka opakowania. :D Się zmieszał biedny :D
No fajne te kamienie, dzięki...
Ohoo. Ciepłooo.
Jest! :D
Towarzycho przy stole.
Carlos, który uważa, że źle wychodzi na zdjęciach. No ja się nie zgadzam.
Po kolacji przenosimy się do jednego z klubów, oczywiście koniecznie heavymetalowych.
Oto heavymetalowa banda w pełnym składzie :P
Carlos i Nuria.
Ariel też jest :D
Juan i Carlos. Czyli Juan Carlos.
Tym razem Jurema jest zbyt pijana, by uciekać przed aparatem :)))))))
No i się rozmazało. Przynajmniej nie widać zmrużonych oczek :P
Nuria się wyduria.
Reszta też.
Tu już wracamy, a Jurema prezentuje swą heavymetalową kreację. Oczywiście dostanę w czapę za to zdjęcie, no ale tam :D
Następnego dnia rankiem, czyli koło godziny czternastej obudził mnie sms. PIKNIK! Wypadało iść, no bo człowiek głodny, a w lodówce niewiele. Wskoczyłam na rowerek miejski i po kilkunastu minutach poszukiwań byłam już przy Turii, a tam same gwiazdy!
Claudio kroi bagietkę... :D
Aggeliki się wyspała.
:)
W niedzielę na Turii jest całkiem sporo ludzi.
Simooooone.
Niko przyniósł dostawę jedzenia.
Leonidas też.
My i fontanna w tle.
Ponieważ mamy tutaj wielu fanów piłki nożnej, po obfitym śniadanio-obiedzie przyszedł czas na MECZ! Ha. Zdobyłam nową ksywkę. LA BESTIA :D
Zdjęcie ekip, jak przed każdym poważnym meczem.
Moniax na ochłapach. W Hiszpanii mam inną taktykę.
Tym razem to moja drużyna wygrała! A piknik przerodził się w siesto-fiestę. ;D
Turia nocą.
Takie tam rozrywki Włochów.
Kończymy, żegnamy się. Niedzielny piknik ma się stać naszą tradycją.
Nie ma olewactwa. W poniedziałek, czyli dnia następnego, wychodzimy na piwko ;) Ale nie za daleko w miasto, żeby się przypadkiem zbytnio nie zmęczyć.
Caroline.
Moniax stłukł szklankę. Nic nowego ;) Tyle, że spodnie Leonidasa ucierpiały...
Ktoś tam zarzucił, że gdzieś jest impreza. Idziemy ;D Poniżej fota jak z okładki serialu. :D
Fajnie jest, czekamy na znajomych już z 15 minut, a nie jest zbyt ciepło!
Na imprezie okazało się, że mamy nadmiar ludzi. Nie przeszkodziło nam to jednak w poznaniu kilku osób. Spotkałam Włoszkę, z którą dialog prezentował się następująco:
Włoszka: Skąd jesteśśśś!!!
Moniax: Z Polski.
Włoszka: POLSKAAAAAAAAAAAAA!!!!! (wybuch radości)
Chwila przerwy. Tutaj Włoszka prezentuje mnie każdej przechodzącej obok osobie. Włosi kochają Polaków!
Włoszka znienacka: FORZAAAAAAA ITALIAAAAAA!!!!!!
Chwila konsternacji.
Włoszka: Jak jest FORZA po Polsku?
Moniax: Siła.
"SIŁAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!"
I tak już było do końca imprezy. Każdy, kto obok nas przeszedł, musiał przejść obowiązkową lekcję polskiego oraz zobaczyć na własne oczy, jak to Włoszka przyjmuje pozę goryla i krzyczy nowo przyswojone słówko.
Na lewo ode mnie zabawna Włoszka ;)
Kolega z Hiszpanii (który strzelił focha, bo myślałam, że jest Włochem, co poradzisz).
To tyle. Ja się kuruję, a wy bawcie się dobrze, tak jak ten pan niżej ;)