środa, 4 maja 2011

Atak polskiej bandy, czyli Semany Santy część druga

No witam, witam w części drugiej :D Przed państwem jakże długo oczekiwana (przez niektórych) relacja z ataku polskiej ekipy na ziemię walencką. Nie będę się rozpisywać, bo i tak fotek jest już wystarczająco dużo. ;) A tylko powiem (chociaż i tak już to wszyscy wiemy), że tygodniowe odwiedziny tychże ludzi wniosły wiele radości do naszego życia i teraz, kiedy już wyjechali, jakoś tak ze Staszkiem generalnie nie umiemy się pozbierać.

Widzicie, coście nam zrobili? :D

Odwiedziny ełckich (z jednym wyjątkiem) gości rozpoczęły się szaleńczą jazdą rowerkami w wykonaniu Stacha, Milorda i Moniaxa, którzy o godzinie pierwszej w nocy spieszyli na dworzec, by zdążyć na przyjazd sześciu przybyszów z Barcelony. Jakimś cudem udało się nam zdążyć i po błyskawicznej akcji z taksówkami, wszyscy wylądowaliśmy w mieszkaniu Staszka, a tam, naturalnie, odbyła się impreza powitalna przemieszana z lanym poniedziałkiem. ;)

Poniżej Jacek, Zuzia i Monika ;)


Bartek na pierwszym planie i Monika na drugim :P


Gosia i Ewa. Stachu tam w rogu obrazka macha sobie sokiem ;D


Burzliwa noc zleciała szybko i dnia następnego Stach przygotował pieczony schab dla całej rodziny. Było to nasze kolejne śniadanie wielkanocne :D A i oczywiście - doskonały schab, milordzie!


Towarzycho.


Chłopaki się cieszą, bo schab już na stole.


Wszyscy okazali się maniakami fotografowania ;)


A Zuzia to już w ogóle :P


Zatem wyruszamy w miasto!

Jako że takie dzieci z nas trochę, wyskoczyliśmy na plac zabaw. Niezła ślizgaweczka, nie?


O jaka radocha ;)


Goście oczywiście muszą zobaczyć dzieło Calatravy.. ;)


Stachu już to milion razy widziała, więc co się tam będzie wysilać.


Zuź.


I kino. Po raz setny pokazane na blogu. ;) A niech się wam utrwali.


Dziwaczne rzeźby przy Ciudad de las Artes y las Ciencias.


Kolejny punkt wycieczki to naturalnie spacer wzdłuż Turii. Ustanowiliśmy nową rozrywkę - wspinaczkę po palmie ;) Wbrew pozorom nie jest to takie trudne.


Wieczór zaś wygląda następująco: Jacek wymiata na gitarze (bez jednej struny!), a my śpiewamy na milion głosów wszystkie nasze ulubione utwory ;) A na pierwszym planie Pani Walewska, if you know what I mean :D


Niektórzy to tam o piątej rano wymiękają ... ;D


Kolejny dzień przynosi upał, a więc wyskakujemy na plażę.


Buzie, jak widać, ucieszone!


Wieczorem wyskoczyliśmy na imprezę erasmusową, jako że musieliśmy gościom chociaż jedną taką pokazać :D


Potem znowu rządzi gitara. Tutaj śpiewamy coś Tenacious D. :P


Pogaduszki Bartka i Milorda :D


Stachu i Jacek się cieszą :]


Gra, która zdominowała wszystko i wszystkich, a celem każdego stało się POBICIE REKORDU ILOŚCI PIĘTEREK. Proszę państwa, JEEEENGAAAA. Nie chcę nic mówić, ale po waszym wyjeździe, ełccy ludkowie, ja i Staszek dobiłyśmy do rekordu. ;D (ile to było, 32 pięterka?)


Jeszcze innego dnia wyskoczyliśmy do centrum ;)

"Na prawo McDonalds, proszę wycieczki"


Marta zaprowadziła nas do super klimatycznej knajpy (pomysł z lampami świetny!) na ... soczek!


Soki, a raczej koktajle, okazały się ........no siemaaaaano! :D


Towarzystwo zadowolone, bo każdy sobie popróbował różnych smaków ;)


Ha! Fociak z zaskoczenia!


Tutaj ja z Jackiem zaraz po akcji "zdobywamy bilety autobusowe do Madrytu" prezentujemy zawsze niezastąpione walenckie VALENBISI ;)


Zuzia z gitarą ;)


Trzeba robić jakiś użytek z tych dziwacznych luster w salonie, choćby artystyczny.


"You know that I could use somebodyyyy!" tudzież "One night to be confuuused"...


Ewa zapewne zachwycona naszym wielogłosem. :D


A oto bohaterka tygodnia czyli gitara bezjednejstruny ;)


Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i w niedzielę pożegnaliśmy ełckie i warszawskie towarzycho... Mina Jacka chyba oddaje atmosferę tej chwili.


No i tak to wyszło. Milord wrócił jakiś czas temu do Polski, Kasia też, cała ełcka ekipa zwiała i tak oto w Walencji zostałyśmy same ze Stachem i teraz nic innego nie robimy, tylko siedzimy w wielkim (i pustym) salonie oraz podśpiewujemy cicho "Use Somebody" (ale tym razem tylko na dwa głosy..), pieczemy sobie muffiny na pocieszenie i oglądamy filmy z Johnnym Deppem (a to tam akurat taka zachcianka). No generalnie smutno się zrobiło, ale dziękujeemy, dziękujeeeemy Ełciaki&Warszawiaki za odwiedziny ;) Było przemega!

Na przypomnienie radosnych dni:





No i milooordzie, obowiązkowo:


Hasta luegooooooooo (basowo) HOMBRE! :D

10 komentarzy:

  1. Wyzwalam w sobie radość, że przyjechali zamiast smutku, że wyjechali... taka mantra na dziś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ...widzę, że ktoś mnie wreszcie zaczął słuchać! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm no jest to jakiś pomysł;) może jeszcze w lipcu zaatakujemy Walencję, hm?:)

    OdpowiedzUsuń
  4. doskonały pomysł! ja to bym już kupowała bilety na waszym miejscu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. to jest iście doskonały pomysł, miloooordzie! :D ja z mojej strony oferuję super stare i klimatyczne mieszkanko! :D także nie zastanawiać się ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. ooo :) to ja to wszystko już zaczynam planować :)!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ewa zachwycona wielogłosem, następnym razem wezmę cymbałki i będę miała udział na swoim poziomie edukacji muzycznej:D

    OdpowiedzUsuń
  8. ej ej ej, ja dopiero doczytałam o Johnny'm Deep'ie..ciśnie mi się na usta jedynie "TO NIE FAIR, pewnie jeszcze robicie to po powrocie z PLAŻY!!"
    Buziaki dziewczyny, lipiec czeka:D

    OdpowiedzUsuń
  9. Lipiec czeka, a jakże! :) Może nawet urządzimy maraton filmów z Johnnym Deppem! :D I trzymam za słowo, że przywieziesz cymbałki :D

    OdpowiedzUsuń