Witam w kolejnej odsłonie! W dzisiejszym odcinku relacja z wielkich miejskich fiest (paradoksalnie, gdyż obecnie na fiesty nie ma zbyt wiele czasu :P), które w regionie Walencji i w regionie Alicante odbywają się dla wspomnienia niegdysiejszych walk chrześcijan i muzułmanów o władzę w Hiszpanii (pozdro klasa hiszpańska, jedyni, którzy wiedzą, o co chodzi! :D). Ale o tym za chwilę. Życie w Walencji toczy się wesoło. Mamy upalną pogodę, dużo się opalamy, ale powoli nadchodzi ten najstraszniejszy dla studenta czas. SESJA. Chociaż może tutaj tego nie można sesją nazwać :P Jest to najokropniejsze ze wszystkiego, przerażające i niedające spać ODDANIE WSZYSTKICH PROJEKTÓW. Taki tam koszmarek architektury.
Bierzemy się do pracy, także nie zdziwcie się jeśli do końca maja na blogu będzie zastój :P
Kasia wzięła sobie do serca "DO ROBOTY!!!" i już z młotkiem wkracza na rzeźbie do akcji.
Agnieszka też :D A że zaraz wylatuje na Majorkę, chce zrobić rzeźbę w dzień. Powodzenia!
Ja tam luuuzik, bazgrolę sobie.
Aga z Pablem (naszym kochanym profesorem hobbitem) tną blaszkę ;) Tutaj rzeźbiarze to dopiero mają zaplecze - niczym w jakiejś hucie :P
"Bierz te palce!!!"
Dziołchy przy graffiti (chciały zdjęcie to mają, i to nawet na blogu :D)
Kawałek plaży dla spragnionych. Taki tam wakacyjny akcencik ;) A przy okazji - woda jest już bardzo ciepła ;) Nic tylko włazić i się pluskać cały dzień.
Cris zaproponował nam weekendowy wyjazd do Alcoy - jednego z miasteczek w prowincji Alicante, w którym miały odbywać się wspomniane na początku uroczystości. Wsiedliśmy w samochód i po jakichś dwóch godzinach byliśmy na miejscu. Przywitała nas wesoła ekipa crisowych znajomych i ruszyliśmy od razu na wielką fiestę ;)
Czekamy aż Hiszpanie zaczną śpiewać :P
Hiszpańskie chłopaki się cieszą, bo znają teksty utworów (czym się bezczelnie chwalą)
Nastaje wieczorny klimacik.
...i zapalają się światła. A Hiszpanie śpiewają wesołe i żywe pieśni. Obcokrajowcy zaś słuchają :P
No siemano! Już pośpiewane.
W tył zwrot. Po odśpiewaniu paru utworów wszyscy kierują się na właściwą fiestę, już taką normalną, wiecie o co chodzi :D
Ale przed fiestą - obowiązkowa kolacja. Poniżej widzicie jedną z przystawek - sephię (była kiedyś pokazana w notce z targu, taka biała, pozornie obrzydliwa). Baliśmy się trochę tego spróbować, ale okazało się, że to mięso to istne niebo w gębie :D Ale już nas koledzy ostrzegli, że sephia nie zawsze jest taka dobra, my po prostu trafiliśmy do dobrej restauracji. A tak a propos: kolację jadło 24 osoby, rachunek zaś wyniósł 370 euro. ;D Oto styl hiszpański.
Po kolacji wyruszyliśmy na fiestę. Zdjęć nie ma, bo kto by na taką szaleńczą imprezę aparat zabierał :P Skoczyliśmy do kilku klubów, biegaliśmy po mieście (razem ze wszystkimi mieszkańcami :D) taszcząc za sobą litrowe baniaki z "napojami" (wyglądało to jakby wszyscy wybierali się z wiaderkami do piaskownicy), zaliczyliśmy przejażdżkę w wózku sklepowym i, przede wszystkim, bawiliśmy się świetnie.
Następnego dnia popodziwialiśmy jeszcze trochę całkiem ładne Alcoy - oczywiście położone między górami ;)
I lecimy na kolejną fiestę, tym razem za dnia.
Wielka fiesta polega głównie na tym, że Hiszpanie przebierają się za różne śmieszne postacie.
Idą rycerze dla przykładu.
I rycerzyki.
Nawet się za zamek przebrali :P
Na balkonikach widać charakterystyczne bandery.
No generalnie wszyscy się dobrze bawią :D
Kasia obrała ciekawy punkt obserwacyjny.
Cris ;]
I jedziemy dalej z fiestą.
Nawet sobie działo musieli przynieść, no przecież oni nie mogą inaczej. :D
Panieneczki z wachlarzami.
No niech mi ktoś powie, że Hiszpanie są normalni...
Fiesta fiestą, a słońce grzeje.
Idą chłopaki.
No siemano :D
Wracamy z fiesty i z nudów robimy sobie sesję w tunelu.
Marta jako pół-tofik.
Wjeżdżamy na górę obok Alcoy aby móc podziwiać miasto w pełnej okazałości.
Staszek przyłapany na śmiesznej minie ;)
Takie tam uwodzicielskie spojrzenia.
No i trochę alcoyowej wiochy ;)
Stachu&Moniax&sesja z fajnym widoczkiem.
Pod wieczór zajechaliśmy do Petrera, kolejnej miejscowości w regionie Alicante. Odwiedzaliśmy Anę, kumpelę Kasi z mieszkania (Anę zobaczyć można na jednych ze zdjęć z pączkami :P)
Zajadamy się typowym hiszpańskim Cocido. A tego dnia akurat marzył nam się taki domowy rosołek... :D
Pedro (Pedro? Tak szczerze to nie pamiętamy jego imienia ;p) z Portugalii i Cris.
Wyskakujemy na miasto, bo tutaj również będzie fiesta. Poniżej w obrazkach. ;)
Później już tylko wyskoczyliśmy na kolację z mnóstwem tapas, a w środku nocy wsiedliśmy w samochód i po dwóch godzinach wycia wniebogłosy przy dźwiękach ulubionych piosenek (co by przypadkiem Cris nie zasnął za kierownicą) wróciliśmy do Walencji.
Już w kolejny weekend fiesta w Yecli, rodzinnym miasteczku Crisa. Miejmy nadzieję, że nadchodzące oddanie projektów nie przeszkodzi w wyjeździe. :P No, to tyle. Następna notka może niedługo, a może dopiero w czerwcu. Nie wiem. Pozostawiam Was z tą nutką niepewności. :D Trzymać się cieeeeepło. Wiem, że u Was też słońce ;)
Z tego miejsca chcialabym zaapelowac o wiecej fot z autorka!
OdpowiedzUsuńA któż to tak apeluje? Ktoś z rodziny? :P Będzie więcej fot, proszę bardzo.
OdpowiedzUsuńno ja Cie zawsze traktuje jak rodzine!
OdpowiedzUsuńa to ja już wiem kim Ty jesteś.
OdpowiedzUsuń:D