środa, 18 maja 2011

Alcoy i Petrer czyli FIESTA!

Witam w kolejnej odsłonie! W dzisiejszym odcinku relacja z wielkich miejskich fiest (paradoksalnie, gdyż obecnie na fiesty nie ma zbyt wiele czasu :P), które w regionie Walencji i w regionie Alicante odbywają się dla wspomnienia niegdysiejszych walk chrześcijan i muzułmanów o władzę w Hiszpanii (pozdro klasa hiszpańska, jedyni, którzy wiedzą, o co chodzi! :D). Ale o tym za chwilę. Życie w Walencji toczy się wesoło. Mamy upalną pogodę, dużo się opalamy, ale powoli nadchodzi ten najstraszniejszy dla studenta czas. SESJA. Chociaż może tutaj tego nie można sesją nazwać :P Jest to najokropniejsze ze wszystkiego, przerażające i niedające spać ODDANIE WSZYSTKICH PROJEKTÓW. Taki tam koszmarek architektury.

Bierzemy się do pracy, także nie zdziwcie się jeśli do końca maja na blogu będzie zastój :P

Kasia wzięła sobie do serca "DO ROBOTY!!!" i już z młotkiem wkracza na rzeźbie do akcji.


Agnieszka też :D A że zaraz wylatuje na Majorkę, chce zrobić rzeźbę w dzień. Powodzenia!


Ja tam luuuzik, bazgrolę sobie.


Aga z Pablem (naszym kochanym profesorem hobbitem) tną blaszkę ;) Tutaj rzeźbiarze to dopiero mają zaplecze - niczym w jakiejś hucie :P


"Bierz te palce!!!"


Dziołchy przy graffiti (chciały zdjęcie to mają, i to nawet na blogu :D)


Kawałek plaży dla spragnionych. Taki tam wakacyjny akcencik ;) A przy okazji - woda jest już bardzo ciepła ;) Nic tylko włazić i się pluskać cały dzień.


Cris zaproponował nam weekendowy wyjazd do Alcoy - jednego z miasteczek w prowincji Alicante, w którym miały odbywać się wspomniane na początku uroczystości. Wsiedliśmy w samochód i po jakichś dwóch godzinach byliśmy na miejscu. Przywitała nas wesoła ekipa crisowych znajomych i ruszyliśmy od razu na wielką fiestę ;)


Czekamy aż Hiszpanie zaczną śpiewać :P 


Hiszpańskie chłopaki się cieszą, bo znają teksty utworów (czym się bezczelnie chwalą)


Nastaje wieczorny klimacik.


...i zapalają się światła. A Hiszpanie śpiewają wesołe i żywe pieśni. Obcokrajowcy zaś słuchają :P


No siemano! Już pośpiewane.


W tył zwrot. Po odśpiewaniu paru utworów wszyscy kierują się na właściwą fiestę, już taką normalną, wiecie o co chodzi :D


Ale przed fiestą - obowiązkowa kolacja. Poniżej widzicie jedną z przystawek - sephię (była kiedyś pokazana w notce z targu, taka biała, pozornie obrzydliwa). Baliśmy się trochę tego spróbować, ale okazało się, że to mięso to istne niebo w gębie :D Ale już nas koledzy ostrzegli, że sephia nie zawsze jest taka dobra, my po prostu trafiliśmy do dobrej restauracji. A tak a propos: kolację jadło 24 osoby, rachunek zaś wyniósł 370 euro. ;D Oto styl hiszpański.


Po kolacji wyruszyliśmy na fiestę. Zdjęć nie ma, bo kto by na taką szaleńczą imprezę aparat zabierał :P Skoczyliśmy do kilku klubów, biegaliśmy po mieście (razem ze wszystkimi mieszkańcami :D) taszcząc za sobą litrowe baniaki z "napojami" (wyglądało to jakby wszyscy wybierali się z wiaderkami do piaskownicy), zaliczyliśmy przejażdżkę w wózku sklepowym i, przede wszystkim, bawiliśmy się świetnie.

Następnego dnia popodziwialiśmy jeszcze trochę całkiem ładne Alcoy - oczywiście położone między górami ;)



I lecimy na kolejną fiestę, tym razem za dnia.




Wielka fiesta polega głównie na tym, że Hiszpanie przebierają się za różne śmieszne postacie.

Idą rycerze dla przykładu.


I rycerzyki.


Nawet się za zamek przebrali :P


Na balkonikach widać charakterystyczne bandery.


No generalnie wszyscy się dobrze bawią :D


Kasia obrała ciekawy punkt obserwacyjny.


Cris ;]


I jedziemy dalej z fiestą.


Nawet sobie działo musieli przynieść, no przecież oni nie mogą inaczej. :D


Panieneczki z wachlarzami.




No niech mi ktoś powie, że Hiszpanie są normalni...


Fiesta fiestą, a słońce grzeje.





Idą chłopaki.


No siemano :D


Wracamy z fiesty i z nudów robimy sobie sesję w tunelu.


Marta jako pół-tofik.


Wjeżdżamy na górę obok Alcoy aby móc podziwiać miasto w pełnej okazałości.







Staszek przyłapany na śmiesznej minie ;)


Takie tam uwodzicielskie spojrzenia.


No i trochę alcoyowej wiochy ;)










Stachu&Moniax&sesja z fajnym widoczkiem.



Pod wieczór zajechaliśmy do Petrera, kolejnej miejscowości w regionie Alicante. Odwiedzaliśmy Anę, kumpelę Kasi z mieszkania (Anę zobaczyć można na jednych ze zdjęć z pączkami :P)

Zajadamy się typowym hiszpańskim Cocido. A tego dnia akurat marzył nam się taki domowy rosołek... :D


Pedro (Pedro? Tak szczerze to nie pamiętamy jego imienia ;p) z Portugalii i Cris.


Wyskakujemy na miasto, bo tutaj również będzie fiesta. Poniżej w obrazkach. ;)








Później już tylko wyskoczyliśmy na kolację z mnóstwem tapas, a w środku nocy wsiedliśmy w samochód i po dwóch godzinach wycia wniebogłosy przy dźwiękach ulubionych piosenek (co by przypadkiem Cris nie zasnął za kierownicą) wróciliśmy do Walencji.

Już w kolejny weekend fiesta w Yecli, rodzinnym miasteczku Crisa. Miejmy nadzieję, że nadchodzące oddanie projektów nie przeszkodzi w wyjeździe. :P No, to tyle. Następna notka może niedługo, a może dopiero w czerwcu. Nie wiem. Pozostawiam Was z tą nutką niepewności. :D Trzymać się cieeeeepło. Wiem, że u Was też słońce ;)

4 komentarze:

  1. Z tego miejsca chcialabym zaapelowac o wiecej fot z autorka!

    OdpowiedzUsuń
  2. A któż to tak apeluje? Ktoś z rodziny? :P Będzie więcej fot, proszę bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  3. no ja Cie zawsze traktuje jak rodzine!

    OdpowiedzUsuń
  4. a to ja już wiem kim Ty jesteś.

    :D

    OdpowiedzUsuń