poniedziałek, 21 marca 2011

Las Fallas - relacji część druga

Piątek był dniem smakowitości. :DD (za dużo jemy w te fallas!). Razem z Martą, Kasią i Mateuszem postanowiliśmy przygotować polską kolację, a głównym punktem programu miały być pączki i pierogi z farszem ze szpinaku i koziego sera. Kucharzyliśmy od 14 do 20, ale opłacało się. Pączki wyszły tak znakomite jak w tłusty czwartek, a pierogi z zielonym farszem okazały się WYŚMIENITE. Już niedługo Moniax takie robi tylko dla siebie xD HA.

Chociaż pewnie zepsuję farsz. :D

KOZI SER.




Kasiula miesza.


Będą pierożki, będą :D


Lewy profil...

 

Chicas wygniatają ciasto.


Lepiiimy pąąączki dla żarłocznych Hiszpanów i Włochów :D (i przede wszystkim dla siebie)


Na tym etapie się już nie dało wytrzymać z głodu :D


Jest Marta, jest kolor na pączkach.


:D:D:D



Probably the best pierogi in the world.


Jemyyyyy. Ana z Martą po pierwszych pączkach.



Dochodzą Włosi i inni Polacy i pączków ubywa. :D


Tego dnia fajerwerki odbywały się po raz ostatni, więc wyskoczyliśmy na pokaz, a potem trochę poszwendaliśmy się po mieście i wróciliśmy do domu. Pod moim mieszkankiem jak zwykle koncert albo impreza (do czwartej rano). Tym razem grali covery U2, więc nie było tak źle ;)

Fajerwery:



Fallera prawie cała w kwiatach ;)




I koncert pod domem ;) Gitaryyyyy dwa metry ode mnie, aż się chciało wziąć jedną. ...





Ostatni dzień fallas przyniósł ze sobą najfajniejsze wydarzenia. Centrum wypełnione było bębniarzami. Udało nam się trafić na naprawdę fantastyczną grupę! 


Wyrąbiści bębniarze!




Potem wyskoczyliśmy na dzielnicę Rusafa, o której słyszeliśmy, że w fallas jest najlepiej ozdobiona. Nie zawiedliśmy się i zdecydowaliśmy, że to tutaj przyjdziemy w nocy oglądać płonące rzeźby. 

Fragmenty Rusafy:




Szamiemy churros con chocolate.


Rusafa, tam to sobie nawet pałac kryształowy musieli postawić :P




Płonąca fallera pod moim budyneczkiem.


Ta fallera zajęła drugie miejsce w konkursie na najfajniejszą ;))


Zdjęcie z brzucha fallery tuż przed spaleniem :D



Ostatnim punktem programu było oczywiście palenie rzeźb. Niestety mentalność Hiszpanów sprawiła, że pod wybraną przez nas rzeźbą (btw, przedstawiającą gołe baby) staliśmy jakieś 1,5 godziny, czekając aż panowie strażacy wszystko odpowiednio zabezpieczą (tak jakby nie mogli tego wcześniej zrobić :D). A potem nastąpił istny armageddon. Ogromna rzeźba stanęła w płomieniach, a ludzie wpadli w lekki szał. Nikt nie chciał już stać w pierwszym rzędzie, bo można było sobie poparzyć twarz od tego ognia. No ale ostatecznie nikomu nic się nie stało, a wszyscy zaczęli sobie robić zdjęcia z płomieniami.












Klik:


Fallas zakończyliśmy winkiem i to by było na tyle. Generalnie fallas nie są aż tak zachwycające, jak mi się wcześniej wydawało. Polegają na fajerwerkach, fajerwerkach i fajerwerkach, petardach, botellonach, fallerach (te baby w sukniach), bębnieniu na bębnach oraz na PŁOMIENIACH, z czego najlepsze jest oczywiście to ostatnie.

Fajnie było, nawet bardzo, ale wszyscy się cieszą, że już po Fallas. USZY ODPOCZNĄ.

To by było na tyle. W środę Moniax wyrusza podbijać Porto, zahaczając w międzyczasie o Lizbonę. Wraca w poniedziałek i krótko po można spodziewać się relacji. :P

Adios!

niedziela, 20 marca 2011

Las Fallas - relacji część pierwsza

Witam!

W dzisiejszym odcinku relacja z FALLAS! Czyli największej fiesty jaką ma Walencja w ciągu roku :D

Fallas rozpoczęliśmy już dawno mascletami i rzucaniem petard gdzie popadnie, ale rzeczywiste świętowanie rozpoczęło się we wtorek 15 marca. Generalnie Fallas opisać można kilkoma słowami: mascleta (petardy o 14 w centrum każdego dnia), petardy, kiczowate rzeźby WSZĘDZIE oraz jeszcze raz petardy. Petardy rzuca każdy: młodzież, dzieci i starsi. Petardą bardzo łatwo można oberwać (raz mnie jedna prawie dopadła kiedy jechałam swoim valenbisi). Jednak to, co jest najlepsze w fallas to spalanie wyżej wymienionych rzeźb ze styropianu. Odbywa się to ostatniego dnia fallas. Dziwne, że nikt tego jeszcze nie zabronił! Rzeźba ma z 20-25 metrów wysokości, stoi na skrzyżowaniu ulic w bliskiej odległości od kamienic, ale co tam! Urządźmy sobie pożar! :D Hiszpanie zdają się mieć jednak wszystko pod kontrolą i paląca się wielka rzeźba po tylu latach nabierania przez strażaków wprawy prawdopodobnie nie stanowi zagrożenia. Generalnie tylko poparzyło nam trochę buzie, bo staliśmy w pierwszym rzędzie :D

Zacznijmy od początku. Każdy dzień polegał na imprezowaniu i świętowaniu, a potem na oglądaniu fajerwerków o godzinie 1 w nocy. A potem świętowania ciąg dalszy ;) We wtorek wyskoczyliśmy razem z grecką i włoską bandą na fajerwerki, a potem na Plaza de la Virgen na wielki botellón (który nigdy tutaj nie ma miejsca, ale w fallas mamy wyjątek). Potem pojedliśmy trochę churros con chocolate (w fallas obowiązkowe!) i pokręciliśmy się po mieście.

Wielka Madonna na Plaza de la Virgen, której "suknia" wyłożona będzie kwiatami (przyniosą je fallery)



Aggeliki i Sascha ;)


Nikosss


Botellón!





La Fallera :D



Zmęczeni łażeniem ;)


W środę pogoda jeszcze nie dopisywała, ale nie przeszkadzało nam to w wyskoczeniu na miasto, by pooglądać przechadzające się w pięęęknych sukniach fallery.

Kiczowate rzeźby znaleźć można na niemal każdej ulicy.



Fallery!




Mały faller ;)


:P


Kawka w bardzo przyjemnym kawiarnio-barze ;)



Zapada noc nad Walencją ;))


Z pozdrowieniami dla fanów Mestalli ;) Mijam ją niemal codziennie :D


Po krótkim odpoczynku w domu - impreza u Francesca, chłopca z dredami :D



I w miasto, bo przecież punkt pierwsza w nocy - fajerwerki!

Arthur i Thib czyli Francuziki :P


Nie ma to jak sylwester przez pięć dni pod rząd... :P


Po fajerwerkach, jak każdego dnia, botellón! Czyli wszyscy piją wszędzie.




Następnie kierujemy się na jedną z wielu dyskotek, które w fallas odbywają się na ulicach.



"TAŃCZ CLAUDIO, TAŃCZ!!!"


Odpowiedź Claudia :D



Czwartkowy poranek okazał się zaskakujący. Nieczęsto bowiem wychodząc rano z pokoju natrafiam na irlandzko-holenderską imprezę. Otóż okazuje się, że 17 marca przypada dzień św. Patryka! :P No nic, było bardzo wesoło, a na śniadanie zjadłam jedną z potraw Andy, która wszystkich powala swoim talentem kucharskim :P

"Ooo, Monika wstała"



Jurema się nie chowa przed zdjęciem!!! Sukces! :D (to chyba zasługa Aniora :P)



Ariel też przestał bać się aparatu, patrzcie jaki odważny :D


Andy już szaleje ;)


Towarzycho ;)

 


Koło 20 czas wyjść poświętować Fallas. Znowu naoglądaliśmy się przechadzających się faller oraz nasłuchaliśmy się wszechobecnych bębniarzy.

Małe fallerki.


Oraz te duże.






Ozdoby na każdej ulicy.




Madonna prawie cała w kwiatach.



Leonidas i pan potwór.



Kolejny punkt programu - koncert reggae w Kafcafe, czyli popularnym barze na Benimaclecie.


Obaj panowie mocno utalentowani.



Otrzymaliśmy informację o czekającej na nas PAELLI. :D Nie zastanawialiśmy się ani chwili i  ruszyliśmy z Mateuszem na polsko-włoską kolację :D Paella była znakomita!





Potem już standardzik - fajerwerki.



I botellón jeszcze raz!




Ostatni punkt programu to dyskoteka w stylu reggae. ;) Bardzo przyjemny klimat!



Potańcowaliśmy trochę z chłopakami murzynami i wróciliśmy do domu! :D

Więcej w części drugiej ;)