Witam wszystkich! :P Zacznę smutno: czas po prostu leci O TAK <pstryknięcie palcami>. Mamy lipiec, a raczej prawie końcówkę lipca, która mija niezwykle szybko. Nie da się uciec od tej smutnej pożegnalnej atmosfery. Nawet tę notkę chciałam zacząć wesołym akcentem (zapowiadającym nadejście przybyszów prosto z legendarnego miasta Radom), jednak nie mogę przecież pominąć zdjęć z pożegnalnego mini spotkania z Saschą, który zwiewał do Niemiec.. I znowu robi się smutno :P
Wyskakujemy na chwilę na kawkę na naszym kochanym barrio Benimaclet.
I odkrywamy jego uroki na nowo ;)
To chyba najbardziej klimatyczna dzielnica w całej Walencji. Innej tak fajnej nie znalazłam ;)
Tu już szykują jakieś burdy :P
Tego dnia do Walencji przyjechać mieli Łepki. W domu - poruszenie! :D Poniżej widzicie Pape, chłopaka nowej współlokatorki na mieszkaniu, który czeka na obiad (jego dziewczyna jest kucharką :P).
Bezczelny kocurro wygania biednego chłopaka ze swojej miejscówy.
Jurema jak zawsze skutecznie unika wszelkich zdjęć ;) Niiiic się nie zmienia.
Clara, Pape i Trauma. Wszyscy czekają na jedzenie ;)
Specjalnie dla moich gości z Polski postanowiłam się wysilić i uraczyć ich typowo hiszpańskim jedzeniem. Oj tak, tak, Moniax uskutecznia w Walencji zdobytą miejscową wiedzę kulinarną (oraz to, że Clara zawsze w kuchni dobrze podpowie :D) i wprowadza plan hiszpańskiego dokarmiania polskich studentów świeżo po sesji.
Na pierwszy ogień (dosłownie i w przenośni) arroz al horno na powitanie gości (tutaj należą się brawa dla Stacha za inspirację :P). Ryż z kaszanką, żeberkami wieprzowymi i boczkiem plus pomidory, ziemniaki i ciecierzyca ;)
Łepki już są, lekko przerażone konfrontacją z taką ilością jedzenia naraz, a ja bez skrupułów nakładam potężne porcje :P
Tak oto uśmiecha się jeden z Łepków - Łepek. :D
Olciax też się cieszy. No smakuuuuje im :D
Milord wpadł później, ale też zakosztował trochę moniaksowej potrawy :P
Trauma zerka z pogardą :P Ryżu jeść nie może, no to foch ;)
Prezentujemy Juremie SEPTETO SANTIAGUERO, czyli legendę naszego erasmusa, ochoczo przy tym potańcując ;) Jako rasowy heavymetalowiec, Jurema odrobinę się załamuje :P
"Nie podoba ci się? Szalooooona!"
Innego dnia dzieciaki szamią "plankton" (copyright by Moniax).
Wbrew pozorom jest to dobre danie. Kurczak ze szpinakiem w sosie śmietankowym. W oryginale jest to tagliatelle z kurczakiem :P Taki akcencik włoski w Hiszpanii.
Widok z mojego okna na okno salonu i drzwi od kuchni ;) Będzie mi brakowało tego śmiesznego mieszkanka :P
Wieczorkiem wyskakujemy na miasto ;)
Zatrzymujemy się na chwilę pod Mestallą.
Wpadamy do baru gdzie miał być jam session, ale akurat się skończył :P
Dzieciaki zadowolone, zaraz uraczą się swoim pierwszym walenckim piwkiem :P
No i proszę.
W barze siedzą już Dafne i Angeliki ;)
Angeliki smutna, no bo jak to tak, że się tak wszystko szybko kończy? :P
:) No ale nic nie poradzimy.
Ooo ;) Będzie się tęskniło..
Ale nie smućmy się. Następnego dnia na stół Moniax rzuca naleśniki! A to z pewnością smutne nie jest. Ariel też sobie zje, a co :P
Olciax posmarował dżemorem, to teraz wsuwa.
Trauma znowu się wkurza :P Ostatnio jest trochę przyczajonym i czujnym na czyhające niebezpieczeństwa kotem, jako że Milord ostatnimi czasy biega za nim po domu i "głaszcze" kapciem :P
Popołudniem wyskakujemy na Turię ;)
A tam lunapark! Siema :D Oczywiście przejechaliśmy się na tym wahadle ;)
W Lunaparku mamy między innymi latające statki.
Ruszamy na spacerek ogrodami Turii do lunaparku.
Idzie sobie parka, idzie.
"Moniaksie, nie wlecz się"
Palau de la Musica w ładnych tonacjach kolorystycznych.
Guliwer wiecznie przepełniony dziećmi ;)
Przy Ciudad de las Artes y las Ciencias psy się kąpią w stawie. Taka tam dygresyjka dla Milorda ;)
Rzucamy okiem na słynny budynek..
...i wyskakuje Olciax ze swoją firmową miną ;)
Moniax okupuje mostek i nie daje ludziom przejść.
Ile to chlupiące się w wodzie psy przynoszą radości :P
Spotkaliśmy nawet słynnego Alfa! :D
I odkrywamy dzieło Calatravy po raz kolejny.. ;)
Mała sesja :P
Cóż za kolorystyka ;) Nawet Łepki wyszły na szaro :P
Tutaj następuje prezentacja słynnego łuku niosącego dźwięk. Ja z jednego końca śpiewam "Beyond the sea", a Olciax nagrywa :D
Najlepsza pora dnia na robienie tutaj zdjęć to czas tuż przed zachodem!
Łepki jeszcze trochę pozują i zmykamy ;)
W Turii znienacka pojawiają się fallery. Dziwne, toż to już dawno po Fallas! :P
Tak mi się spodobało to wahadło po prawej, że idę jeszcze raz :P
:D
Zobaczyć całą Walencję z góry - bezcenne ;) A emocje niesamowite, polecam ;) Do Krakowa też taki zawsze na wiosnę przywożą :P
Machaj Moniaksem, machaj, najleeepiej!
Tutaj wirowanie :P
Wypijamy piwko w 100 Montaditos ;)
Kolejnego dnia ruszamy na kolejny spacer ;) Tym razem parki Jardines del Real.
Jest śliiiicznie, no ;)
Łepki zachwycone. Łukasz wprost oniemiał. :P
Jeszcze kilka uroczych obrazków.. ;)
Kaczka w stawie pływa.
Ruszamy wzdłuż Turii, a tam na jednym z boisk grają w piłkę ;) Nieważne, że jest jakieś 33 stopnie :P
Zachodzimy do sklepu ze słodyczaaaaami.
Kupiliśmy trochę żelków, ale wbrew naszym oczekiwaniom okazały się obrzydliwe. Tylko takie zielone "melony" były dobre. Łepek się nawet uzależnił. :P
Ruszamy na Plaza de la Reina.
Łepki z katedrą.
Ola prezentuje śmierdzący rybą mercado central, czyli główny targ :P
Łukasz zaś prezentuje smutek dowiedziawszy się, jakich rozmiarów piwo serwują w większości knajpek :P
Uroooczo na Plaza del Ayuntamiento :P
Idziemy spacerkiem przez najładniejszy most Walencji.
Ooo proszę. A tu przygotowałam dzieciakom słynną tortillę hiszpańską :D Czyli omlet z cebulą i ziemniakami ;)
Z bliskaaa, mniam.
Nawet Milord się skusił i skubie. :P
Frytki na dokładkę, bo przecież Polacy tak łatwo się nie najedzą :P
Łepek okupuje kompa :P Dlatego notka z takim opóźnieniem! :P
Mini bębenek za 1,5 euro :)
Kolejnego dnia po raz kolejny - plaża ;) Kąpiemy się w ciepłej wodzie, buszujemy po przyplażowych targach i słuchamy muzyki miejscowych artystów. ;)
Olciax po prostu jak na okładce magazynu :P
Deptak przy plaży.
Tego dnia po prostu niesamowite zjawisko - Moniax porwał się na paellę! :P Troszkę wyszła przesolona, ale co tam, i tak wszystko zjedli.
Jest w tym jakieś hipnotyzujące piękno. :D
Milord zajada z nami ;)
Wieczorkiem niestety zmuszeni zostajemy z Milordem dokończyć nasz grupowy projekt ;P Siedzimy z laptopami, a na mieszkaniu iście rodzinna atmosfera głównie polegająca na tym, że Milord drażni się z Juremą, a Jurema z Milordem :D
Przecież Stacha nie może zabraknąć na blogu...! ;) Już od dwóch tygodni Staszek stacjonuje w Ełku, ale i tak jest duchem z naaaami ;)
Kolejny dzień przynosi kolejne niespodziewane ucieczki. Milord zwiewa do Polski. Poniżej widzicie go w dość melancholijnym nastroju. Siedzi sobie w salonie mojego mieszkania, czasem potańcuje, puszcza na cały głos Septeto Santiaguero (i słyszą to wszyscy sąsiedzi w kamienicy :D), co chwila rzuca z nostalgią "ale jak to, ostatni dzień w Walencji? jak dziwnie..." i przyznaje ze wzruszeniem, że to moje mieszkanko to ma taki trochę kubański klimat :D
Tańców ciąg dalszy ;) A fotka robiona z mojego pokoju :P
Po południu mamy uskuteczniania kuchni hiszpańskiej ciąg dalszy. Panie i panowie, pysznościowa ZUPA HISZPAŃSKA :P
Barrrdzo czosnkowa i barrrdzo cebulowa. Do tego zapychające ziemniaki i pomidory. I sycący obiad dla głodomorów gotowy, nawet na dwa dni starczyło. :D A dla Milorda to już ostatni wspólny posiłek z nami..
Po wielu godzinach wycieńczającego pakowania i upychania rzeczy w ogromne torby (Milord bowiem obłowił się jak nigdy, ostatniego tygodnia przestał oszczędzać :D) ruszamy na dworzec.
Milord z walizkami znajduje na ziemi tajemniczy papierek. :D
Stachu, czy Ty to widzisz? :D I trzeba zaznaczyć, że Milord tutaj dość energicznie tupał nogą. :D
Po prostu siema. On z tym się ledwo poruszał :P
Dla Milorda to już koniec erasmusa. Ale jeszcze będzie do Polski dwa dni autokarem jechał, także jeszcze jedna przygoda przed nim ;)
Milord żegna się z Walencją i z blogiem... No to w drogę, Milordzie!
Ech, jakie to smutne. Jak widać wesoło spędzaliśmy tutaj te ostatnie dwa tygodnie erasmusa. Walencja odkryta została na nowo ;) I wszyscy są nią nieustannie zachwyceni (no, ja na pewno :D). Już niebawem wylatujemy do Polski, ale jeszcze chwilę tu posiedzimy. Choć to tylko kilka dni, jeszcze trochę zaznamy wakacyjnej Walencji. ;) I to jeszcze nie koniec bloga, aczkolwiek można oswajać się z tym, że to już ostatnie notki. Ech, przyzwyczaił się człowiek! ;) Trzymać się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz