czwartek, 21 lipca 2011

Wakacyjny najazd Łepków czyli ostatnie odkrycie Walencji na nowo

Witam wszystkich! :P Zacznę smutno: czas po prostu leci O TAK <pstryknięcie palcami>. Mamy lipiec, a raczej prawie końcówkę lipca, która mija niezwykle szybko. Nie da się uciec od tej smutnej pożegnalnej atmosfery. Nawet tę notkę chciałam zacząć wesołym akcentem (zapowiadającym nadejście przybyszów prosto z legendarnego miasta Radom), jednak nie mogę przecież pominąć zdjęć z pożegnalnego mini spotkania z Saschą, który zwiewał do Niemiec.. I znowu robi się smutno :P

Wyskakujemy na chwilę na kawkę na naszym kochanym barrio Benimaclet.


I odkrywamy jego uroki na nowo ;)


To chyba najbardziej klimatyczna dzielnica w całej Walencji. Innej tak fajnej nie znalazłam ;)



Tu już szykują jakieś burdy :P


Tego dnia do Walencji przyjechać mieli Łepki. W domu - poruszenie! :D Poniżej widzicie Pape, chłopaka nowej współlokatorki na mieszkaniu, który czeka na obiad (jego dziewczyna jest kucharką :P).


Bezczelny kocurro wygania biednego chłopaka ze swojej miejscówy.


Jurema jak zawsze skutecznie unika wszelkich zdjęć ;) Niiiic się nie zmienia.


Clara, Pape i Trauma. Wszyscy czekają na jedzenie ;)


Specjalnie dla moich gości z Polski postanowiłam się wysilić i uraczyć ich typowo hiszpańskim jedzeniem. Oj tak, tak, Moniax uskutecznia w Walencji zdobytą miejscową wiedzę kulinarną (oraz to, że Clara zawsze w kuchni dobrze podpowie :D) i wprowadza plan hiszpańskiego dokarmiania polskich studentów świeżo po sesji.

Na pierwszy ogień (dosłownie i w przenośni) arroz al horno na powitanie gości (tutaj należą się brawa dla Stacha za inspirację :P). Ryż z kaszanką, żeberkami wieprzowymi i boczkiem plus pomidory, ziemniaki i ciecierzyca ;)


Łepki już są, lekko przerażone konfrontacją z taką ilością jedzenia naraz, a ja bez skrupułów nakładam potężne porcje :P


Tak oto uśmiecha się jeden z Łepków - Łepek. :D


Olciax też się cieszy. No smakuuuuje im :D


Milord wpadł później, ale też zakosztował trochę moniaksowej potrawy :P


Trauma zerka z pogardą :P Ryżu jeść nie może, no to foch ;)


Prezentujemy Juremie SEPTETO SANTIAGUERO, czyli legendę naszego erasmusa, ochoczo przy tym potańcując ;) Jako rasowy heavymetalowiec, Jurema odrobinę się załamuje :P


"Nie podoba ci się? Szalooooona!"


Innego dnia dzieciaki szamią "plankton" (copyright by Moniax).


Wbrew pozorom jest to dobre danie. Kurczak ze szpinakiem w sosie śmietankowym. W oryginale jest to tagliatelle z kurczakiem :P Taki akcencik włoski w Hiszpanii.


Widok z mojego okna na okno salonu i drzwi od kuchni ;) Będzie mi brakowało tego śmiesznego mieszkanka :P


Wieczorkiem wyskakujemy na miasto ;)


Zatrzymujemy się na chwilę pod Mestallą.


Wpadamy do baru gdzie miał być jam session, ale akurat się skończył :P


Dzieciaki zadowolone, zaraz uraczą się swoim pierwszym walenckim piwkiem :P


No i proszę.


W barze siedzą już Dafne i Angeliki ;)


Angeliki smutna, no bo jak to tak, że się tak wszystko szybko kończy? :P


:) No ale nic nie poradzimy.


Ooo ;) Będzie się tęskniło..


Ale nie smućmy się. Następnego dnia na stół Moniax rzuca naleśniki! A to z pewnością smutne nie jest. Ariel też sobie zje, a co :P


Olciax posmarował dżemorem, to teraz wsuwa.


Trauma znowu się wkurza :P Ostatnio jest trochę przyczajonym i czujnym na czyhające niebezpieczeństwa kotem, jako że Milord ostatnimi czasy biega za nim po domu i "głaszcze" kapciem :P


Popołudniem wyskakujemy na Turię ;)


A tam lunapark! Siema :D Oczywiście przejechaliśmy się na tym wahadle ;)


W Lunaparku mamy między innymi latające statki.


Ruszamy na spacerek ogrodami Turii do lunaparku.



Idzie sobie parka, idzie.


"Moniaksie, nie wlecz się"


Palau de la Musica w ładnych tonacjach kolorystycznych.


Guliwer wiecznie przepełniony dziećmi ;)


Przy Ciudad de las Artes y las Ciencias psy się kąpią w stawie. Taka tam dygresyjka dla Milorda ;)


Rzucamy okiem na słynny budynek..


...i wyskakuje Olciax ze swoją firmową miną ;)


Moniax okupuje mostek i nie daje ludziom przejść.


Ile to chlupiące się w wodzie psy przynoszą radości :P


Spotkaliśmy nawet słynnego Alfa! :D


I odkrywamy dzieło Calatravy po raz kolejny.. ;)


Mała sesja :P



Cóż za kolorystyka ;) Nawet Łepki wyszły na szaro :P


Tutaj następuje prezentacja słynnego łuku niosącego dźwięk. Ja z jednego końca śpiewam "Beyond the sea", a Olciax nagrywa :D


Najlepsza pora dnia na robienie tutaj zdjęć to czas tuż przed zachodem!



Łepki jeszcze trochę pozują i zmykamy ;)


W Turii znienacka pojawiają się fallery. Dziwne, toż to już dawno po Fallas! :P


Tak mi się spodobało to wahadło po prawej, że idę jeszcze raz :P


:D


Zobaczyć całą Walencję z góry - bezcenne ;) A emocje niesamowite, polecam ;) Do Krakowa też taki zawsze na wiosnę przywożą :P


Machaj Moniaksem, machaj, najleeepiej!


Tutaj wirowanie :P


Wypijamy piwko w 100 Montaditos ;)


Kolejnego dnia ruszamy na kolejny spacer ;) Tym razem parki Jardines del Real.


Jest śliiiicznie, no ;)


Łepki zachwycone. Łukasz wprost oniemiał. :P


Jeszcze kilka uroczych obrazków.. ;)






Kaczka w stawie pływa.


Ruszamy wzdłuż Turii, a tam na jednym z boisk grają w piłkę ;) Nieważne, że jest jakieś 33 stopnie :P


Zachodzimy do sklepu ze słodyczaaaaami.


Kupiliśmy trochę żelków, ale wbrew naszym oczekiwaniom okazały się obrzydliwe. Tylko takie zielone "melony" były dobre. Łepek się nawet uzależnił. :P


Ruszamy na Plaza de la Reina.


Łepki z katedrą.


Ola prezentuje śmierdzący rybą mercado central, czyli główny targ :P


Łukasz zaś prezentuje smutek dowiedziawszy się, jakich rozmiarów piwo serwują w większości knajpek :P


Uroooczo na Plaza del Ayuntamiento :P


Idziemy spacerkiem przez najładniejszy most Walencji.


Ooo proszę. A tu przygotowałam dzieciakom słynną tortillę hiszpańską :D Czyli omlet z cebulą i ziemniakami ;)


Z bliskaaa, mniam.


Nawet Milord się skusił i skubie. :P


Frytki na dokładkę, bo przecież Polacy tak łatwo się nie najedzą :P


Łepek okupuje kompa :P Dlatego notka z takim opóźnieniem! :P


Mini bębenek za 1,5 euro :)


Kolejnego dnia po raz kolejny - plaża ;) Kąpiemy się w ciepłej wodzie, buszujemy po przyplażowych targach i słuchamy muzyki miejscowych artystów. ;)


Olciax po prostu jak na okładce magazynu :P


Deptak przy plaży.


Tego dnia po prostu niesamowite zjawisko - Moniax porwał się na paellę! :P Troszkę wyszła przesolona, ale co tam, i tak wszystko zjedli.


Jest w tym jakieś hipnotyzujące piękno. :D


Milord zajada z nami ;)


Wieczorkiem niestety zmuszeni zostajemy z Milordem dokończyć nasz grupowy projekt ;P Siedzimy z laptopami, a na mieszkaniu iście rodzinna atmosfera głównie polegająca na tym, że Milord drażni się z Juremą, a Jurema z Milordem :D


Przecież Stacha nie może zabraknąć na blogu...! ;) Już od dwóch tygodni Staszek stacjonuje w Ełku, ale i tak jest duchem z naaaami ;)


Kolejny dzień przynosi kolejne niespodziewane ucieczki. Milord zwiewa do Polski. Poniżej widzicie go w dość melancholijnym nastroju. Siedzi sobie w salonie mojego mieszkania, czasem potańcuje, puszcza na cały głos Septeto Santiaguero (i słyszą to wszyscy sąsiedzi w kamienicy :D), co chwila rzuca z nostalgią "ale jak to, ostatni dzień w Walencji? jak dziwnie..." i przyznaje ze wzruszeniem, że to moje mieszkanko to ma taki trochę kubański klimat :D


Tańców ciąg dalszy ;) A fotka robiona z mojego pokoju :P


Po południu mamy uskuteczniania kuchni hiszpańskiej ciąg dalszy. Panie i panowie, pysznościowa ZUPA HISZPAŃSKA :P


Barrrdzo czosnkowa i barrrdzo cebulowa. Do tego zapychające ziemniaki i pomidory. I sycący obiad dla głodomorów gotowy, nawet na dwa dni starczyło. :D A dla Milorda to już ostatni wspólny posiłek z nami..


Po wielu godzinach wycieńczającego pakowania i upychania rzeczy w ogromne torby (Milord bowiem obłowił się jak nigdy, ostatniego tygodnia przestał oszczędzać :D) ruszamy na dworzec.

Milord z walizkami znajduje na ziemi tajemniczy papierek. :D


Stachu, czy Ty to widzisz? :D I trzeba zaznaczyć, że Milord tutaj dość energicznie tupał nogą. :D


Po prostu siema. On z tym się ledwo poruszał :P


Dla Milorda to już koniec erasmusa. Ale jeszcze będzie do Polski dwa dni autokarem jechał, także jeszcze jedna przygoda przed nim ;)


Milord żegna się z Walencją i z blogiem... No to w drogę, Milordzie!


Ech, jakie to smutne. Jak widać wesoło spędzaliśmy tutaj te ostatnie dwa tygodnie erasmusa. Walencja odkryta została na nowo ;) I wszyscy są nią nieustannie zachwyceni (no, ja na pewno :D). Już niebawem wylatujemy do Polski, ale jeszcze chwilę tu posiedzimy. Choć to tylko kilka dni, jeszcze trochę zaznamy wakacyjnej Walencji. ;) I to jeszcze nie koniec bloga, aczkolwiek można oswajać się z tym, że to już ostatnie notki. Ech, przyzwyczaił się człowiek! ;) Trzymać się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz