wtorek, 12 lipca 2011

Wakacje w pełni czyli pożegnań czas..

Witam wszystkich w lipcowej odsłonie, niestety troszkę smutnawej, jako że niektórzy tu sobie lecą w kulki i przedwcześnie uciekają do domu. Mimo wszechogarniającego smutku staramy się jednak zachować uśmiechy na twarzach i radośnie spędzić ten jakże słodki - bo wakacyjny - czas w Walencji ;)

Pod koniec czerwca odbywa się w Walencji wyścig F1! Niestety, poniżej widzicie najlepszy widok jaki można sobie było zafundować nie kupując biletu (które przy okazji są okropnie drogie - myślę, że już lepiej iść na trening formuły i wydać 5 euro :D co bardziej cwani tak zrobili niegdyś w lutym :P)


Innego dnia wyskoczyliśmy na pożegnalną ucztę z naszym profesorem od rzeźby - Pablem. Musieliśmy uraczyć go polskim jedzeniem, jako że już oficjalnie uznaliśmy go naszym ulubionym profesorem. Wyskoczyliśmy na wiochę walencką a ściślej jego działkę, na której, o dziwo, wiał wiatr! Niesłychane po prostu :D


Krzaki z pomarańczami i mandarynkami. Oraz siedlisko tysięcy ślimaków, które Pablo zbierał na późniejszą kolację w domu :D


Pablo przegląda prezent od nas - książkę o rzeźbie prosto z San Sebastian :)


Oto wyraz naszej miłości :) Pierogi z grzybami specjalnie dla Pabla! A Pablo przyniósł krewetki ;)


Zajadaliśmy się jeszcze faszerowanymi jajkami oraz wyśmienitym deserem - naleśnikami z serkiem, nutellą i bananem :P


Wraz z początkiem lipca ruszamy ze Staszkiem na wakacyjną sjestę do parku ;) Poniżej valenbisi w szybie ;)


Zajadamy się bułeczkami prosto z Mercadony. I pomyśleć, że to już jeden z ostatnich takich uroczych pikników!


Za Turią to chyba najbardziej będzie się tęsknić... ;) Wspaniałe miejsce!


Po paru winkach wracamy do domu z kwieciem we włosach i organizujemy błyskawiczną kwiatową sesję zdjęciową :P


Stachu nie może się doczekać aż poskromi korek od wina ;)


"Kusić, obracać, przed końcem poddusić" :D Tak mi się skojarzyło, Stachu :D


Zmykamy do domu, bo ile można bezsensownie nosić nieotwarte wino ;)


Innego dnia kontynuujemy korzystanie z wakacyjnej aury w Walencji. A zatem PLAŻA ;)


Jako że sezon w pełni, wolne miejsce na piasku znaleźć jest niełatwo.


Woda to już nie woda, a zupa całkiem nieźle podgrzana.


Jedynym minusem walenckich plaż jest to, że słońce nie zachodzi od strony morza... Nie to co Bałtyk! :D


Wyskakujemy na ulubione tosty z pomidorami - już ostatni raz..


Nawet nam porcje dali jakieś takie mniejsze. :P Po prostu wszystko naraz! :P


Kolejnego lipcowego dnia wyskakujemy po raz ostatni na nasz ulubiony kebab na Plaza Honduras. Będzie nam go brakowało :P


A potem przez całą noc tańczymy w domu Stacha. W tym słynnym salonie już takiej okazji nie będzie..


Ale smutne te moje komentarze. KONIEC :P Czas otworzyć wino i śpiewać z Frankiem Sinatrą :D


No milordzie! :P


I urocze zdjęcie na końcówkę tej fajnej nocki ;)


Następnego dnia Milord z rana na oczach sąsiadów przymierza bieliznę. Milordzie, powstrzymałbyś się choć raz. :P


"Oj no żartowałem, wcale nie noszę takich rzeczy"


Dobra, nie da się w takich warunkach nie pisać smutnych komentarzy. To nasza ostatnia wspólna jajecznica! :( I ostatnia wspólna BAGIETKA! :(


Melancholijny Staszek.


Dzielimy się bagietką. Ostatni raz.


Milord w przerwach cicho popłakuje. :D


Wyskakujemy na plażę - dla Stacha to ostatnia okazja żeby się popluskać w morzu. Zahaczamy o targ, na którym kupujemy różne pamiątki. Poniżej fajowe wzorki na nowo zakupionych spodniach Stacha ;)


Ostatnią noc przed wyjazdem Staszka spędzamy oczywiście na legendarnej kanapie. Po prostu obowiązkowa spektakularna końcówka :D


Tutaj Milord znowu się smuci w charakterystyczny sposób :D


A kolejnego dnia - pożegnania czas... Staszek zmyka do Barcelony, a potem do Polski.


No jak tak można sobie zwiewać przedwcześnie? No Stachu, no..


Po prostu same smutne miny w tej notce :P


Tak oto Stach zwiał.. Niedługo zwieje i Milord zapewne. Jednak nie przejmujemy się. Ciągle sobie tylko powtarzamy "Coś się kończy, coś się zaczyna". Poza tym z pewnością niedługo zobaczymy się znowu w pełnym składzie. ;) Mnie zaś dzisiejszego dnia nawiedziło dwóch przybyszów z Polski. Posiedzą tu jeszcze ze mną dwa tygodnie i na tym moja przygoda się kończy. Ale spokojnie. Blog jeszcze nie powiedział ostatniego słowa! :P Hasta luego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz